Lektura poprzedniczki była dla mnie nie lada przygodą i tego samego oczekiwałem po tym tomie „Mrocznej Wieży”. Niestety im dalej zagłębiałem się w opisywane wydarzenia, tym mój entuzjazm malał, aż spadł do niebezpiecznie niskiego poziomu. Nie można powiedzieć, że jest to gniot, czy też dzieło niegodne samego mistrza. Po prostu stagnacja skupiona w jednym miejscu, a także silny westernowy klimat odbiły na mnie swoje piętno. Wspomniane czynniki w połączeniu z nietypowym stylem autora mogą niektórych zniechęcić. Aby nie robić niepotrzebnego zamieszania już na samym początku, przejdźmy do konkretów.
Bohaterami tego dzieła jest niezmienne od kilku tomów Ka-Tet, w którego skład wchodzą: Roland, Eddie, Susannah, Jake, oraz Ej. Ta nietypowa piątka przechodziła już wiele metamorfoz, w zależności od panujących warunków, do których chcąc, nie chcąc musieli się przystosować. W tym tomie nie było inaczej, choć sam rytuał przemiany jest troszkę inny. Zbita dotąd grupa rewolwerowców zaczyna się rozpadać przez skrywane tajemnice, a zaufanie nie jest już tak oczywiste. Oprócz rozwoju fizycznego i duchowego w grupie pojawia się nowa osoba, której obecność nie wychodzi nikomu na dobre. Jest nim kolejne wcielenie Susannah, które spodziewa się narodzin dziecka. Mia – bo tak ma na imię, czyha tylko, aby przejąć kontrolę nad niepełnosprawnym ciałem kobiety.
Oprócz znanych nam dobrze postaci napotkamy na naszej drodze sporo nowych osób, które przypadły mi do gustu od pierwszych stron. Niektóre z nich są zwykłymi kukłami, które wykonują zaprogramowane działania, lecz znajdzie się też kila „żywych” ludzi z krwi i kości. Autor na tym polu zbytnio uległ westernowemu czarowi, przez co mamy do czynienie jedynie z farmerami, ranczerami i tym podobnym zawodom. Nie każdemu przypadnie to do gustu, osobiście troszkę przeszkadzało mi to podczas lektury.
Świat po którym przyjdzie nam się poruszać jest ograniczony poczynaniami bohaterów, to tylko wyrywek ogromnego uniwersum. Oprócz wspomnianego powyżej miasteczka Calla Bryn Sturgis przeniesiemy się także do Nowego Jorku w kilku, odległych ramach czasowych. Wszystko jest skrzętnie opisane i wytłumaczone, więc trudno się w tym pogubić. Sama osada i okolice potrafią oczarować skrywanym urokiem, jednakowoż wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji czytelnika. Dominujący motyw nie przeszkadzał mi tutaj tak bardzo, skuszę się na stwierdzenie, iż dodał lekkiej nutki tajemniczości.
Historia przedstawiona na łamach książki jest naprawdę zawiła, przynajmniej jeżeli chodzi o wyprawy do Nowego Jorku i poszukiwania Mrocznej Wieży. Wydarzenia zawarte w miasteczku Calla są prostolinijne, lecz ukazane w taki sposób, że ich głębia wypływa na pierwszy plan. Autor na tym polu wykazał się swoim kunsztem. Zawijasy fabularne są genialnie połączone. Wiele wątków zostaje wyjaśnionych, akcja jest pchnięta do przodu, a na deser otrzymujemy świeżą porcję fabularnych zagadek. Ciężko się do czegoś przyczepić, jednak wspomniana powyżej akcja z wilkami jest nieco banalna. Może to kłuć w oczy, w szczególności gdy spojrzymy na autora tej książki. Nie ujmuje to jej aż tak wiele, lecz niesmak w ustach pozostaje.
W mojej opinii „Wilki z Calla” to świetna kontynuacja przygód rewolwerowca, lecz nie jest pozbawiona wad. Zbytnie zapatrzenie w jeden gatunek literacki psuje obraz całości. Nie każdemu to się spodoba, podobnie jak prostota problemu borykającego mieszkańców tytułowego miasteczka. Pomimo tych wad książkę polecam każdemu fanowi Stephena Kinga. Warto poświęcić jej czas, tym bardziej aby dowiedzieć się czy dane będzie nam ujrzeć Mroczną Wieżę.
Moja ocena: 6/10
Artius
W tym miejscu pragnę podziękować wydawnictwu Albatros za przekazanie egzemplarza do recenzji.
"Może to kuć w oczy"
OdpowiedzUsuńWybacz, ale kuć to można żelazo. :P
Tak poza tym, to cały czas nad Mroczną Wieżą (cyklem) unosi się westernowy duch. Tutaj po prostu osiąga swoje apogeum. Mnie to nie przeszkadza, ale fakt - kwestia gustu. Zresztą, to w tej części pojawiali się ci jeźdźcy, dość jak na western nietypowi. No i był jeszcze kręcący się po okolicy robot.
A że życie w CBS mocno westernowe? Spójrz na to z innej strony - jakie miało by być? Mamy małe miasteczko, nie pamiętam okolicznych terenów (preria?), brak nieco bardziej finezyjnej techniki (nie licząc robota - Andy?). Dla mnie to miła odmiana od sztampowej wsi fantasy.
Stillborn
Witamy.
UsuńAutokorekta naszego programu jest tragiczna, dlatego zdarzają się tego typu błędy. Nasza wina, przyznajemy.
Nie powiem, że otoczka westernowa jest zła, ale jak doskonale zauważyłeś jest to kwestia gustu. Taki klimat rzeczywiście może być odskocznią, co dobrze wpłynie na odbiór lektury.
Co do robota, to był od dla mnie od samego początku zbyt podejrzany, szczególnie jego zapowiedzi Wilków.