Z okazji zbliżającej się premiery książki "Czas żelaza" wydawnictwo Fabryka Słów przygotowało dla swoich czytelników kilka informacji na temat samego autora oraz zadało mu kilka pytań. Zapraszamy do lektury :)
Pisanie których fragmentów Czasu żelaza przysporzyło ci najwięcej radości i dlaczego?
Najlepiej bawiłem się, pisząc te, w których zachodzi interakcja pomiędzy Wiosną a Dugiem. Kiełkująca pomiędzy Lową i Dugiem miłość jest tematem przewodnim księgi pierwszej jedynie z pozoru. Sądzę, że o wiele bardziej interesująca i ważna jest platoniczna relacja pomiędzy Dugiem i Wiosną.
Z pewnością znajdą się czytelnicy, u których lektura twojej powieści rozbudzi zainteresowanie epoką żelaza. Po jakie książki powinni sięgnąć celem pogłębienia wiedzy?
W Dorchester w hrabstwie Dorset znajduje się muzeum, mogące się pochwalić znakomitymi zbiorami, w skład których wchodzą również książki o tej tematyce. Jest ich jest pełno (wymieniam kilka w nocie historycznej na końcu książki), warto jednak nadmienić, że aby dotrzeć do blisko 95 procent całej wiedzy o tym okresie historycznym, wystarczy dziesięć minut w internecie, chociażby na Wikipedii. Posiadłszy tę wiedzę, pozostaje nam już tylko porównywać próbki ceramiki. Najlepiej samemu odwiedzić najbliższy fort na wzgórzu, pokręcić się po nim i spróbować sobie wyobrazić, co się tam mogło dziać w dawnych czasach.
Czy w czasie researchu na potrzeby Czasu żelaza coś szczególnie cię zaskoczyło?
Może nie tyle zaskoczył, co rozczarował mnie fakt, że autorzy komiksów o Asterixie – chodzi mi tutaj zwłaszcza o album Asterix u Brytów – mijają się często z prawdą historyczną.
Co zainspirowało cię do napisania Czasu żelaza?
Odkąd pamiętam, chciałem zostać pisarzem. Po dekadzie podróżowania i wałęsania się bez celu po świecie, a później po kolejnej strawionej na pisaniu artykułów prasowych, zdecydowałem, że nadeszła odpowiednia chwila. Na osadzenie akcji w średniowiecznej Brytanii zdecydowałem się, zwiedzając pewien fort, natomiast postacie i zarys fabularny powstały podczas długiej podróży autokarowej, jaką odbyłem we Francji w 2009 roku. Siadłem do pisania, gdy tylko dotarłem do domu.
Jakie są twoje największe inspiracje literackie?
Gdy miałem może 11 lat, czytałem fragmenty Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa wszystkim, którzy byli na tyle mili, że chcieli mnie słuchać, a zwłaszcza kawałek o szafie na dokumenty opatrzonej napisem „Strzeż się leoparda”. To była pierwsza książka, którą pokochałem, zaraz obok Wodnikowego Wzgórza Richarda Adamsa. Przeczytałem te dwie książki mnóstwo razy, sądzę więc, że to one zainspirowały mnie najmocniej do podjęcia własnych prób pisarskich.
Za młodych lat czytałem też sporo Jamesa Herberta i Svena Hassela. Ich wpływ uwidacznia się zwłaszcza w tych bardziej krwawych akapitach Czasu żelaza. Od tamtego czasu mój styl pisarski kształtowali Joseph Heller, John Irving, Thomas Hardy, William Boyd, Iain Banks, George MacDonald Fraser, Patrick O’Brien, Carl Hiaasen i Joe Abercrombie. Kiedyś miałem fart, bo udało mi się przeprowadzić wywiad z Iainem Banksem. Dał się poznać jako wyśmienity rozmówca, szczerze zainteresowany powieścią, którą dopiero co zacząłem pisać. Przedwczesna śmierć jego i Douglasa Adamsa utwierdziły mnie w moim ateizmie.
Oboje moi rodzice zmarli, nim wszedłem w wiek nastoletni. To na stałe zmieniło mój sposób myślenia i jestem pewien, że nie pozostało również bez wpływu na moje pisarstwo. Sieroctwo to wyjątkowo trudne doświadczenie, którego nie życzę nikomu, ale skłamałbym, mówiąc, że nie hartuje charakteru, nie wszystkie zatem jego konsekwencje są złe.
Mówiąc o inspiracjach, powinienem również wspomnieć o komiksach o Asterixie autorstwa słynnego duetu Goscinny – Uderzo, których akcja toczy się ledwie kilka lat po Czasie żelaza i które dosłownie każdy powinien przeczytać przynajmniej raz, choć – z całym szacunkiem dla Uderza – albumy wydane po śmierci Goscinny’ego nie są już takie dobre.
Przygodę z pisaniem rozpocząłeś od artykułów prasowych. Jaka jest najdziwniejsza rzecz, o której musiałeś napisać?
Dziennikarze freelanserzy rzadko decydują o temacie artykułu, który piszą. Któregoś roku czytelnicy „Guardiana” uznali za najciekawszy mój artykuł o odgłosach, jakie wydają kaczki podczas lądowania. Fajnie, że Dug też zwrócił na nie uwagę, kurując się na wyspie Mearhold. Lubię umieszczać w swoich książkach rzeczy, na które z pewnością zwrócą uwagę ci, którzy mnie znają. Choć pisarze pewnie nie powinni tego robić.
Co robisz, gdy nie piszesz?
Odkąd zacząłem żyć z pisania, więcej czytam, ponieważ zawsze mogę się usprawiedliwić, że przecież pracuję. Lata temu stawiałem pierwsze kroki w czymś, co nazwałem popołudniową kąpielą roboczą (chodzi o czytanie w wannie). Doskonalę się w tej sztuce po dziś dzień.
Uwielbiam też gry komputerowe, zwłaszcza serie Elder Scrolls i Fallout. Z mniejszym lub większym zacięciem poświęcam się fotografii; mam kilka obiektywów i obrabiam własne zdjęcia w Photoshopie. Ta obróbka zajmuje mi obecnie więcej czasu niż kiedyś siedzenie przy grach komputerowych. Fotografia to o wiele bardziej produktywne hobby, ale skłamałbym, mówiąc, że nie brakuje mi dreszczyku emocji, jaki odczuwa się, szturmując nieznaną fortecę lub znajdując nowy miecz lepszy od tego, którym walczyło się przez ostatnie kilka godzin rozgrywki.
Czy odczuwasz sympatię do którychś z wykreowanych przez siebie szwarccharakterów? Oczywiście, a to dlatego, że większość wykreowanych przeze mnie postaci pozytywnych ma swoje mroczne strony i większość negatywnych ma te jaśniejsze. Taki na przykład Weylin mógłby być zupełnie przyzwoitym gościem, gdyby wychowywał się w innych okolicznościach i wzorował na lepszych autorytetach.
Skończonych zakapiorów, takich jak Zadar, staram się rozumieć i raczej darzę szacunkiem niż sympatią. Kiedyś słuchałem, jak w pewnej prawicowej amerykańskiej stacji radiowej inteligentni ludzie jasno, klarownie i w przekonujący sposób dyskredytowali dzwoniących podczas audycji słuchaczy o lewicowych poglądach, wykładając jednocześnie poglądy prawicowe, którymi osobiście się brzydzę. Nie przepadam za tymi ludźmi, ale szanuję ich inteligencję i to, że zmuszają mnie do rewizji własnych poglądów.
A skoro już przy tym jesteśmy: sądzę, że w momencie w którym człowiek definiuje sam siebie jako lewicowca czy prawicowca, nakłada sobie klapki na oczy i automatycznie obniża własny iloraz inteligencji o 20 punktów. Ponieważ każda ze stron ma rację w jednych kwestiach, ale nie ma jej w innych. Uważam, że przede wszystkim należy się skupić na rozróżnieniu pomiędzy dobrem i złem, a nie prawem i lewem.
Jakie przeszkody musiałeś pokonać, by ukończyć i wydać swoją powieść?
Miałem to szczęście, że pracując nad książką, nie musiałem jednocześnie pracować w biurze, fabryce czy innym podobnym miejscu. Nie mogę pisać, gdy większość dnia spędzam pracując nad czymś innym – zwyczajnie brakuje mi energii, mój mózg odmawia współpracy. Poza tym największą przeszkodą było nieustanne i uporczywe przekonanie, że napisałem straszne gówno, którego nikt nie będzie chciał czytać. Książka jest przedsięwzięciem bardzo rozciągniętym w czasie i pisarz może się uważać za szczęśliwca, jeśli po drodze usłyszy od kogoś: „To jest niezłe, powinieneś pisać dalej”. W chwili obecnej ukończyłem już zarys fabuły drugiej powieści wchodzącej w skład trylogii Czas żelaza. Zajęło mi to grubo ponad tysiąc godzin i poza mną nikt jeszcze nie przeczytał ani słowa. A co jeśli napisałem szmirę i te tysiąc godzin po prostu zmarnowałem? Takie myśli potrafią spędzić człowiekowi sen z powiek.
Jakiej rady mógłbyś udzielić początkującym pisarzom?
Idźcie na jakiś kurs. Może myślicie, że nie polepszycie swojego nadzwyczajnego warsztatu pisarskiego na jakimś tam kursie, albo że zajęcia przytępią wasz unikalny styl, albo że geniusz literacki umie dosyć i nie musi się już uczyć, ale to wszystko gówno prawda. A nawet jeśli nic nie wyciągniecie z kursu, to przynajmniej zmusi was, byście siedli do pisania. To pierwsza rada. Druga brzmi: po prostu zacznijcie pisać!
Co teraz czytasz?
Diunę Franka Herberta, do której miałem zamiar się wziąć przez całe lata. Jak dotąd czyta mi się świetnie. Lubię te starsze książki fantasy (jak choćby pierwszeConany), bo zwykle fabuła stoi na przyzwoitym poziomie, a poza tym wiele mówią o czasach, w których powstały. Czytam też jedną książkę o historii Ameryki Północnej, bo mam zamiar właśnie tam osadzić akcję swojej kolejnej powieści, to znaczy tej, która powstanie po trzeciej części Czasu żelaza. Tę nową książkę osadzę w czasach prehistorycznych, ale pomysł na fabułę i typy bohaterów zaczerpnę pewnie z Ameryki pokolumbijskiej. Fascynuje mnie Ameryka Północna, spędziłem tam sporo czasu, większość w Las Vegas, robiąc zdjęcia na pustyni Mojave. Efekt tych sesji możecie zobaczyć na moim anonimowym profilu na Twitterze: @LasVegasHood (aktualnie 52 obserwujących).
Postacie w twojej książce mówią i myślą bardzo współcześnie, choć przecież akcja toczy się w starożytności. Co skłoniło cię, by prowadzić narrację w taki właśnie sposób?
Nie zgadzam się z dominującym, wyrosłym z uprzedzeń przekonaniem o ludziach żyjących w odległej przeszłości. Mamy tendencje do myślenia o nich jak o kimś mniej skomplikowanym od nas, jednowymiarowym. Prawda natomiast jest taka, że były to pełnowartościowe istoty ludzkie, tak samo jak my krnąbrne i cwane, podobnie nam zazdrosne i życzliwe, pełne pasji i obojętne.
W twojej wersji brytyjskiej epoki żelaza można zauważyć mniej lub bardziej równy status mężczyzn i kobiet. Czy to tylko polityczna poprawność, czy może coś więcej?
W żadnym wypadku. Nie lubię takich symbolicznych gestów w stronę tej czy innej grupy ludzi. W mojej powieści są silne postacie kobiece, ponieważ sam poznałem w życiu sporo silnych kobiet z krwi i kości. Wierzę ponadto, że kobiety faktycznie są równe mężczyznom, tak jak w ogóle wszyscy ludzie są równi, skoro już wchodzimy w ten temat. Nie faworyzuję czytelniczek ani nie próbuję usilnie być „na czasie”. W mojej powieści pojawia się także facet z Afryki, ale nie dlatego, że pomyślałem sobie: „Lepiej wrzucę jakiegoś czarnego kolesia, dobrze to będzie wyglądać”, ale dlatego, że czarnoskóra postać jest egzotyczniejsza, ciekawsza. Tak jak Chamanca (która pochodzi z dzisiejszej Hiszpanii), Lowa (dzisiejszych Niemiec) albo Felix (dzisiejszych Włoch).
Próbujesz coś przekazać przez swoje pisarstwo?
Powiedziałbym, że w książce aż roi się od przekazów. Jeśli czytelnicy je wyłapią – w porządku, jeśli nie – również w porządku. Nie jest konieczne, by czytelnik domyślił się, że Tynda Tala to anagram słowa Atlantyda, albo żeby dostrzegł paralele, które próbuję zarysować między Atlantydą, innymi opowieściami o wielkich potopach i historią zmian klimatycznych ziemi, pokazując w ten sposób, że z całą pewnością istniały wielkie, zapomniane już dzisiaj cywilizacje, które osiągnęły któż wie jak wysoki poziom zaawansowania technologicznego, i że to wszystko przepadło dziesiątki tysięcy lat temu, u schyłku ostatniej epoki lodowcowej, gdy poziom mórz podniósł się o trzysta stóp.
Jakie losy czekają Duga, Lowę i Wiosnę?
Do tej pory największym z ich problemów był Zadar. Teraz będą musieli stawić czoła potężniejszym, wrogim plemionom Brytów, jak również nowemu, przerażającemu przeciwnikowi, którego się jeszcze nie spodziewają, a który nadejdzie zza zachodnich mórz. No i nie zapominajmy o niepokonanych Rzymianach. W życiu Ragnalla nastąpi gwałtowny zwrot. Ktoś odbędzie podróż do Galii, gdzie będzie szukał sposobu na zatrzymanie prącego niestrudzenie na północ do Brytanii Juliusza Cezara…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz