niedziela, 27 września 2015

No Game No Life – wstęp do historii niezwykłego rodzeństwa

     Niedawno w Polsce ukazał się pierwszy tom mangi „No Game No Life”, pomimo iż anime nie należało do jakiś wybitnych z przyjemnością sięgnęłam po mangową adaptację historii, mając nadzieję, że spodoba mi się nieco bardziej. Niestety to co nie zachwyciło mnie w anime tutaj uderzyło we mnie ze zdwojoną mocą.


     Sora i Shiro to dość nietypowe rodzeństwo, genialni gracze o błyskotliwych umysłach, niestety kompletnie nieprzystosowani do życia wśród innych ludzi. Zamknięci w swoich czterech ścianach nie widzą sensu w świecie w którym przyszło im żyć, nazywając go wyjątkowo „gównianą grą”. Nic dziwnego gdy za sprawą boga Teta, przenoszą się do świata gdzie wszystkie spory i konflikty rozstrzyga się za pomocą gier czują się jakby nareszcie znaleźli się tam gdzie pasują i ani myślą o powrocie. Co wyniknie z ich pobytu w niezwykłym świecie? Na odpowiedź na to pytanie przyjdzie nam niestety zaczekać do kolejnych tomów mangi.


     Historia zapowiadała się ciekawie, pomimo iż nie zaskakiwała niczym oryginalnym. Przeniesienie bohaterów do świata fantasy, element gier, zarówno komputerowych jak i tych zwykłych, niezwykłość głównych bohaterów, to wszystko już widzieliśmy, a mimo to „No Game No Life” mogłoby być naprawdę dobrym tytułem, gdyby nie elementy, które jak dla mnie zabijają potencjał tytułu. Fan serwis zabija tutaj fabułę i zajmuje tyle miejsca, że po skończeniu lektury miałam wrażenie, że fabuły było tutaj tyle co przysłowiowy kot napłakał. Bohaterowie przybyli do świata, spotkali księżniczkę Stephanie i w sumie to już wszystko. Po drodze za to można było się do woli napatrzeć na majteczki i piersi obu bohaterek. W dodatku przybierane niekiedy przez bohaterów pozy były tak dziwne i bezsensowne, że miałam wrażenie, że coś przegapiłam i dlatego nie zrozumiałam ich reakcji. Przykładem jest chociażby gra w papier, kamień, nożyce między Sorą a Stephanie. Dlaczego dziewczyna zrobiła się nagle czerwona na twarzy i chwyciła spódniczkę jakby ta zaraz miała odfrunąć? Takimi dziwnymi sytuacjami wypełniony jest cały tomik. Nie wspomnę już o scenach o czysto erotycznym zabarwieniu z udziałem Shiro. Japończycy mają odmienną kulturę, ale umieszczanie jedenastolatki jako obiektu pożądania, mówiącej o upodobaniach swojego brata, lub kręcącej film pornograficzny jest co najmniej dziwne i niestosowne.


     Komedii w tomiku nie znalazłam wcale, chyba ze to wspominane wyżej sceny miały mnie rozbawić, co im się nie udało. Jeżeli szukacie mangi, gdzie nie zabraknie scen z piersiami i innymi częściami kobiecego ciała, a chcecie się przy tym pośmiać zdecydowanie bardziej polecam „Hatsukoi Limited”, które prezentuje o niebo wyższy poziom. Wracając jednak do pozostałych elementów, na które czekałam w „No Game No Life”, to przygoda, no cóż, dopiero się zacznie, bo pierwszy tom jest jedynie wstępem do historii niezwykłego rodzeństwa. Jedynie do kreski nie mogę się przyczepić, bo jest oryginalna i ładna, wyróżniając się przede wszystkim sposobem rysowania oczu, które są dość niezwykłe i przyciągają uwagę.


     Wydanie prezentuje się bardzo ładnie, powiększony format, dobrej jakości papier i kolorowe strony o żywych jasnych kolorach, to rzeczy do których już się przyzwyczaiłam sięgając po mangi od Wydawnictwa Waneko. Oznaczenie +18 oraz fakt iż każdy tomik owinięty był folią zapobiegło temu iż do wnętrza zajrzą osoby, których nadmiar zbliżeń na pewne partie cała Shiro lub księżniczki Stephanie mógłby zgorszyć. Na końcu tomiku znajdziemy dodatki w postaci krótkiego opowiadania oraz dość spora liczbę reklam innych tytułów wydawnictwa. Zawsze to jednak kilka stron, które dodadzą objętości dość wątłemu tomikowi.


     Przyznam szczerze, że nie wiem czy sięgnę po kolejne tomy mangi. Po pierwsze ze względu na fakt, że nie wiadomo jak długo przyjdzie nam na nie czekać, po drugie bardzo zniechęcił mnie bez nadmierna ilość scenek z cyckami, majtkami i dziwnymi pozami jedenastoletniej Shiro, które kompletnie pozbawione są sensu. Ilość fan serwisu przytłacza i praktycznie wypiera fabułę, przez co w pierwszym tomie poza przeniesieniem do niezwykłego świata nie dzieje się praktycznie nic. Mangę polecam jedynie fanom serii, którzy z chęcią zobaczą przygody Shiro i Sory w innej odsłonie, niż anime czy light novel.

Ocena: 4/10
Andromeda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz