Podchodząc do kontynuacji przygód Rolanda byłem pewien, że nie będzie to lekka lektura, gdyż oryginalny styl autora nie należy do najłatwiejszych. Nauczony przez poprzedniczkę wiedziałem czego mogę spodziewać się w tym tomie, jednak moje przypuszczenia nie potwierdziły się. Pisząc te słowa byłem świadomy, że każdy tom należy traktować bardziej jako ogniwo całego cyklu, a nie odrębne elementy układanki. Takie ustosunkowanie nie ujmuje żadnemu dziełu, gdyż dopiero kompletny ośmioksiąg ujawnia wszystkie ukryte tajemnice. Takie podejście połączone z lekkim obiektywizmem jednostkowym pozwoli na rzetelne ukazanie tego, co tkwi na kartach powieści.
Głównym bohaterem tej opowieści pozostaje znany nam już rewolwerowiec Roland Deschain, jednak podczas tej przygody nie będzie musiał podróżować samotnie. Do grona jego towarzyszy dołączą kolejno Eddie Dean, Odetta Holmes, oraz Jack Mort. Nie są to postacie przypadkowe, jak wszystko w powieści Kinga. To rzetelnie skonstruowane byty, posiadające wolę przetrwania, prawdziwe uosobienie krwi i kości na kartkach papieru. Autor w tej kwestii wykazał się ogromnym kunsztem. Sprzymierzeńcy w misji połączeni są niewidzialnymi nićmi losu, które oprócz oczywistego scalania, świetnie kontrastują ich osobowości. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem do czynienia z tak fantastycznie wykreowanymi postaciami. Każda z powyżej wspomnianych osób mistrzowsko odgrywa przypisaną rolę, lecz nie jest to teatr lalek. Nie ma tutaj niewidzialnej ręki prowadzącej ślepą marionetkę. To przepełnione uczuciami życie, które widoczne jest na każdym kroku.
Akcja tego tomu rozpoczyna się po konfrontacji z człowiekiem w czerni, na brzegu Morza Zachodniego. Roland już od samego początku rzucony jest w wir śmiertelnych wydarzeń, z których udaje mu się wyjść, chociaż ze sporym problemem. Tempo wydarzeń jest strasznie powolne i monotonne, co przy zadziwiającej łatwości odbioru jest dziwnym kontrastem. Wielowątkowa fabuła nie odstaje od poprzedniczki, jednak jest strasznie nudna i w niektórych miejscach, aż oklepana. Całość sprowadza się do „powołania trójki”, czyli zebraniu towarzyszy do dalszej podróży. Każde przejście przez tajemnicze drzwi wprowadza nas do zupełnie odrębnej historii. Pomimo różnorodności są one w moim mniemaniu sztuczne, autor zdecydowanie przeholował z miksem gatunkowym.
W mojej opinii „Powołanie Trójki” jest książką interesującą, jednak sporo jej brakuje do poprzedniego tomu tego cyklu. Nużąca sceneria, przekombinowana ilość stylów, powolne tempo akcji. Te elementy składają się na niepowodzenie tego tomu. Oczywiście jestem pełni świadom tego, że po przeczytaniu całego cyklu moje spostrzeżenia na niektóre tematy się zmienią. Polecić ją mogę każdemu, kto zaczął Mroczną Wieżę, a także lubuje się w twórczości Kinga. Ratuje ją jedynie zadziwiająca łatwość odbioru.
Moja ocena: 6/10
Artius
W tym miejscu pragnę podziękować wydawnictwu Albatros za przekazanie egzemplarza do recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz