sobota, 12 września 2015

Marsjańska gorączka - Wielowymiarowy toczeń umysłu

     „Ale to tylko wrażenie. Billy jest pacjentem zero. To od niego zaczyna się straszliwa epidemia marsjańskiej gorączki skazującej ludzi na szaleństwo i śmierć… Jednak gdzieś daleko, na drugim krańcu kosmosu, ktoś przypadkiem odkrywa lek… Czy świat główny i równoległe poradzą sobie z epidemią i jej skutkami? Czy marsjańska gorączka to zwykły wirus? Co się stanie, gdy żądni wiedzy ludzie po raz kolejny przeszkodzą Matce Naturze? Odpowiedź nie tylko zaskakuje…” – zdradliwie interesujący i zaskakujący opis na okładce ma nas tylko skłonić do sięgnięcie po ten tytuł. Jeżeli myślicie, że czytaliście naprawdę zakręcone dzieła, to chyba nie mieliście styczności z tym tytułem. Jeśli chcecie się przekonać na własnej skórze, czy powyższe pytania mają odpowiedzi, to zapraszam do lektury książki pt. „Marsjańska gorączka” autorstwa Marcina Pełki. 
  

     Czytając wiele książek można wśród nich natrafić na takie tytuły, które skutecznie ostudzą nasz czytelniczy zapał. Problem zaczyna się jeszcze przed otwarciem samej książki, za sprawą znajdującego się na okładce opisu. W większości wypadków są one skonstruowane w taki sposób, aby zachęcić potencjalnego klienta do zakupu. Wśród rozmaitych słownych zawijasów zawarta jest szczątkowa treść danego dzieła, która decyduje o tym, czy tytuł przypadnie nam do gustu. Szczerze powiedziawszy opis ten bardzo mi się spodobał, jednak rozczarowałem się zawartością, gdy skonfrontowałem ją z obietnicami zawartymi na okładce.

      Głównym bohaterem tego dzieła jest Scott Ridley, gdyż to o jego przygodach dowiadujemy się najwięcej. To osoba zajmująca się hodowlą altrosów – bardzo specyficznego gatunku ryb odkrytego na planecie Faraday. Podczas lektury dzieła można dostrzec widoczną gołym okiem metamorfozę tego osobnika. Od skrytego odludka, aż do tęskniącego za życiem społecznika. Autor w interesujący sposób przedstawia wielokrotność jego osobowości, poprzez nałożenie na siebie światów równoległych. Osobiście najbardziej od gustu przypadł mi żyjący w świecie głównym Scott, gdyż jego niezależność, hart ducha i specyficzny tryb życia są wyróżniającymi cechami.

      Odnoście pozostałych bohaterów mogę powiedzieć jedynie tyle, że wieje mocno nudą. Przedstawiciele tej grupy to zwykłe kukiełki, które mają wypełnić powierzone im zadania. Nawet ich duplikaty, które niespodziewanie pojawią się ze światów pośrednich są manekinami. Szczerze to są jeszcze gorsze niż pierwowzory. Kopie oryginałów z oszczędnie zmienionymi rolami i dialogami to jawny objaw lenistwa i braku głębszego pomysłu na konstrukcję złożonych wydarzeń. Bardzo mnie to boli, gdyż wystarczyło naprawdę niewiele, aby nadać im głębi, czegoś wyróżniającego. Tak mamy do czynienia z jednym, głównym bohaterem i morzem marionetek, którym niestety poplątały się sznureczki.



      Kilka słów pragnę poświęcić światu, w którym mają miejsce opisywane wydarzenia. Kosmos, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To w sumie oczywisty wybór, lecz jego przedstawienie zniszczyło wszystkie zamiary autora. Sam obszar akcji tak naprawdę w głównej mierze sprowadzony jest do Deszczowego Świata III, bowiem to na tej planecie rozgrywa się lwia część akcji. Rozszerzenie układu słonecznego o kilka planet, to trochę za mało, aby porwać czytelnika. Brakuje w nim dosłownie wszystkiego, co pozytywne, jednak nie jest to główny gwóźdź do trumny tego dzieła.

      Fabuła przedstawionego dzieła jest tak zawiła, dziwnie skonstruowana i wyłożona w taki sposób, iż po godzinie czytania pogubiłem się w tym wszystkim. Autor zdecydowanie przegiął w tym temacie. Zbytnie napakowanie informacji też nie jest dobrym krokiem, szczególnie w tak zawiłej akcji. Na szczęście fabuła rozjaśnia się w pewnym miejscu, przez co można trochę odetchnąć. To zaskakujące, ale od tego momentu lektura staje się nawet przyjemna i trzeba szybko przekładać kolejne strony. Niemniej niesmak pozostaje, a w połączeniu ze zbytnimi rozbieżnościami i dziwacznymi wstawkami trudno poczuć o co tutaj naprawdę chodzi.

      W mojej opinii „Marsjańska Gorączka” to zbyt specyficzna książka, rzekłbym że niszowa. Autor przejawia spore chęci, jednak nie potrafi wybrać tego co najlepsze i ładuje wszystko na raz, zalewając czytelnika potokiem niepowiązanych pomysłów. To ogromna szkoda, gdyż wystarczyło trochę pomyśleć nad pewnymi sprawami. W sumie nie wiem za bardzo komu mógłbym polecić ten tytuł. Trudno jest mi wskazać grupę docelową, być może znajdzie się takowa po pewnym czasie. Doskonałym podsumowaniem tego tytułu będzie ponadczasowy cytat: „Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle”.

Moja ocena: 3/10


Artius
 
W tym miejscu pragnę podziękować wydawnictwu Novae Res za przekazanie egzemplarza do recenzji. 

2 komentarze:

  1. Książkę czytałam, jest nawet nawet.. choć uważam, że warto sie z nią zapoznać:)
    pozdrawiam http://grajacaszynka.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tylko to bardzo specyficzna lektura nie dla każdego czytelnika.

      Usuń