poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Wywiad z Haliną Biedroń autorką "Widok zza rogu życia" oraz "Chwile zamknięte w obrazkach"

Serdecznie zapraszamy do przeczytania wywiadu z panią Haliną Biedroń, z którą niedawno mieliśmy okazję prowadzić spotkanie autorskie we wrocławskiej kawiarni Literatka.

Halina Biedroń, rodowita wrocławianka z wykształcenia pedagog. W roku 2012 nakładem wydawnictwa Novae Res ukazał się jej debiut literacki - „Widok zza rogu życia”. Rok później pojawiła się wydana przez WFW druga publikacja autorki pt: „Chwile zamknięte w obrazkach”. Obie pozycje, to przepełnione emocjami powieści z gatunku psychologiczno-obyczajowych.


W książce "Widok zza rogu życia" poznajemy losy Marty. Kobiety, która nie miała łatwego dzieciństwa. Porzucona przez ojca i wychowywana przez niezrównoważoną emocjonalnie matkę-alkoholiczkę wyrosła na nieśmiałą kobietę, ściśle podporządkowaną woli swojej rodzicielki. Jej los odmienia się, gdy poznaje Artura, starszego od siebie mężczyznę, z którego pomocą udaje jej się wyrwać z rodzinnego domu i pożegnać z prześladującymi ją nieustannie widmami przeszłości. Razem zakładają rodzinę i choć na ich drodze piętrzyło się wiele przeszkód, po latach mają powody by uważać się za prawdziwych szczęściarzy. Marta staje się pewną siebie, silną kobietą. Wydawałoby się, że jesteśmy świadkiem klasycznego "happy endu", jednak w tym momencie tak naprawdę rozpoczyna się cała historia. Do życia szczęśliwej rodziny wkrada się niespodziewany gość, Konrad - syn Artura i jego tragicznie zmarłej dziewczyny, z którą w okresie swoich studiów przeżył krótki, lecz burzliwy romans. Nowy członek rodziny, zdawałoby się idealna kopia ojca, szybko przyciąga uwagę Marty, a cała znajomość zmierza w kierunku, którego bohaterowie bynajmniej sobie nie życzyli.


Fabuła drugiej powieści "Chwile zamknięte w obrazkach" przenosi czytelnika do Niemiec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Norbert, będąc zdolnym ekonomistą, wraz ze swoją młodą żoną, opuszczają Polskę i przenoszą się do Niemiec, gdzie mężczyzna szybko odnosi sukces. Dostatnie życie, piękny dom, dwójka dzieci, dla niektórych zdawałoby się to spełnieniem wszelkich marzeń. Jednak Dagmara, zawsze wspierająca swojego męża, z czasem zaczyna czuć niezadowolenie, a jej serce zalewa rozgoryczenie i żal spowodowane wyrzeczeniami, jakie musiała ponieść decydując się na przeprowadzkę. Dla swojej rodziny, bowiem zrezygnowała z własnych marzeń. Złota klata, w jakiej zamknięta jest bohaterka zaczyna ją przytłaczać, a sytuacji nie poprawia zachowanie wiecznie zazdrosnego męża. Dagmara coraz więcej czasu spędza w swojej pracowni oddając się skrywanej przed innymi ludźmi pasji, jaką jest malowanie. Wszystko trwa do czasu, aż przypadkowo podsłuchana rozmowa telefoniczna sprawia, że jej dotychczasowe życie traci sens, a szczęście całej rodziny wydaje się wisieć na włosku.

Losy bohaterów żyjących w Pani powieściach nie należą do najłatwiejszych. Stawia ich Pani pod przysłowiowym murem zmuszając do podejmowania trudnych decyzji. Czy pisząc o losach swoich bohaterów zastanawia się Pani, co sama zrobiłaby na ich miejscu?


Kiedy piszę, zupełnie się na tym nie skupiam. Moje odczucia, wrażenia, przemyślenia schodzą w tym czasie na odległy plan, bo też i moje życie wówczas - poza niezrozumiałymi dla mnie do końca procesami zachodzącymi w mojej głowie i stukaniem w klawiaturę komputera -ogranicza się, niemal wyłącznie - do prozaicznej fizjologii. A bujne, dla odmiany, życie moich bohaterów w zasadzie się z nim nie łączy (a przynajmniej nie bezpośrednio). Prawdę powiedziawszy, podczas pisania zapominam o istnieniu panihb.

Pani bohaterki to silne kobiety o artystycznych duszach, czy są one w jakiś sposób powiązane z Pani osobą? Wielu autorów przyznaje, że tworząc głównego bohatera/bohaterkę wzoruje się na własnej osobie. 


Żeby było jasne, żadna z dotychczas napisanych przeze mnie historii nie jest autobiografią.
W moich powieściach bohaterowie do czytelnika nie powracają. Za każdym razem tworzę nową fabułę i nowe, w żaden sposób niepowiązane ze sobą postaci. Obawiam się, że gdybym za każdym razem obdarowywała (czy też, jak kto woli, obarczała ;-)) je swoimi cechami, to wkrótce powiałoby pospolitą nudą i - o zgrozo! - nikt nie chciałby moich książek czytać. Myślę jednak, że przy pisaniu powieści psychologicznych nie da się tak do końca tego zjawiska uniknąć i choć niekoniecznie dzieje się to świadomie zawsze zdarzają się jakieś przecieki. Jednak, nie wiedzieć czemu, zdecydowanie częściej zdarza mi się odnajdywać własne cechy w postaciach drugoplanowych.

Skąd czerpie Pani inspiracje?


Inspiracja? Hm… To codzienność - może pojawić się w każdej chwili. To impresja - muzyka, zapach, obraz, zdjęcie, słowo – żywe, pisane, nieistotne. Czasem jedno zdanie wypowiedziane, czy gdzieś przeze mnie zasłyszane. Uwielbiam podsłuchiwać ludzi- wyłącznie obcych i zupełnie przypadkowych, żeby była jasność - na plaży, w tramwaju, na poczcie, w warzywniaku… Och wszędzie!To wrażenie, ale musi być silne. Musi zaiskrzyć - zachwycić, obrzydzić, zbulwersować, albo zwyczajnie do żywego mnie wkurzyć.Wtedy przychodzi inspiracja. Ale niekoniecznie. Najrzadziej wówczas, kiedy z niecierpliwością i ogromnym lękiem jej wyczekuję, kiedy o niej marzę i potrzebuję jej najbardziej. Często w najmniej spodziewanym, a czasem nawet, najmniej pożądanym momencie. Bywa, że kiedy zaczynam żegnać się już z nadzieją, że w ogóle się jeszcze pojawi, nagle zdarza się wielkie BUM!
I Jest! Wtedy natychmiast ją chwytam, muszę, bo inaczej pierzchnie, tak samo szybko jak się pojawiła. W dodatku nie wiadomo, dokąd, na jak długo, może nawet bezpowrotnie.

Na jednej z ostatnich stron Pani drugiej powieści możemy przeczytać "Postaci z kart tej powieści istnieją naprawdę (..) Ja nadałam im tylko imiona i uwikłałam w wymyślone przez siebie losy". Może Pani rozwinąć tą myśl?


Zdanie na końcu powieści zamieściłam z dwóch powodów.
Po pierwsze: Dagmara ma swój pierwowzór w realnym świecie (rzeczona inspiracja). Margo - „kobieta z duszą jak kwitnąca łąka”- pojawiła się w moim życiu naprawdę. To niemiecka malarka polskiego pochodzenia. Pierwszym i natychmiastowym efektem inspiracji, jaką się dla mnie stała był wiersz. Napisałam go dla niej w prezencie, a później, oczywiście za jej pozwoleniem, uczyniłam z niego motto Chwil.... Miałam wielkie szczęście, że stanęła na mojej drodze. Po rozmowie z tą niezwyczajną kobietą, a właściwie już w jej trakcie, wiedziałam precyzyjnie, o czym napiszę swoją drugą powieść (mimo, że pierwsza była wówczas ledwie w powijakach). To wszystko jednak w żadnym razie nie oznacza, że opisałam życie Margo. Nic z tych rzeczy. W zasadzie niewiele o niej wiedziałam. A w książce? W mojej drugiej powieści wszystko, od początku do końca, sobie wymyśliłam. Powstała nowa jakość, zupełnie nowa historia i całkiem nowy byt.
Drugim powodem zamieszczenia końcowej notki, była chęć podkreślenia tego, że ja w swoich książkach nie przedstawiam istot zamieszkujących obce planety. Opisuję ZIEMIAN, a oni przecież są tu wszędzie, wystarczy się rozejrzeć. Opowiadam o nich w miarę zwyczajne historie. Udziwniam je tylko na tyle, żeby nie były nudne. Jeśli podobne dotychczas nie przytrafiły się nam, to (pomijając fakt, że to nic straconego) z pewnością zetknęły się z nimi osoby z naszego otoczenia. Bo takie doświadczenia nie omijają „dziewczyn z sąsiedztwa”, dlatego tylko, że zamiast malować obrazy albo pisać powieści pracują, na przykład… na osiedlowej poczcie.

Tytuły Pani książek mocno oddziaływają na wyobraźnie czytelnika. Czy zaczynając pisać wie Pani, jaki będzie tytuł książki? A może powstaje on podczas pisania? 


Nigdy nie siadam z zamiarem w rodzaju: „teraz wymyślę tytuł”. Do tego też potrzebuję inspiracji. Pojawia się ona u mnie zazwyczaj w trakcie pisania. Przychodzi nagle i niespodziewanie. A wtedy tytuł układa się sam, bo na ogół jest jakimś bardzo wymownym, bądź też najbardziej symptomatycznym dla idei powieści - wycinkiem tekstu. Czasem uznaję go za doskonale trafiony, a potem ni stąd ni zowąd diametralnie go zmieniam. Bo, na przykład, nastąpił niezaplanowany wcześniej zwrot akcji, albo zaskoczył mnie, czymś znaczącym, któryś z moich bohaterów. Ale lubię go mieć. Choćby, póki co, miał być tylko roboczym.

Od wydania Pani debiutanckiej książki minęło już trochę czasu, pozwolę sobie jednak spytać: Jak się Pani wtedy czuła?

Myślę, że nie będzie przesadą jak porównam to z doznaniami towarzyszącymi przyjściu na świat pierworodnego dziecka. W tym miejscu autorytatywnie zaznaczam, że wiem o czym mówię, bo osobiście, jakiś czas temu takowe powiłam. Wspólnym mianownikiem dla obu tych sytuacji są występujące tu równolegle dwa uczucia o bardzo silnym i w miarę wyrównanym natężeniu. Mianowicie: niepojęte dla pierwiastki, graniczące z euforią, szczęście i równie niewyobrażalny dla niej niepokój - pierwotny, organiczny lęk o dalsze losy tego, co w efekcie tak przyjemnych i niefrasobliwych czynności, wyszło z naszego ciała na ten wrogi świat.

Kiedy pojawiła się w Pani chęć i pomysł na napisanie książki?

Pierwszą w życiu powieść zaczęłam pisać w wieku lat dwunastu. Niestety tak bardzo rozbuchałam akcję, że nie udało mi się połapać do kupy wszystkich rozpoczętych w niej wątków, żeby stworzyć sensowne zakończenie. Na przestrzeni lat pojawiało się kilka następnych prób, których rezultaty były bardzo podobne. Potem na długo się zniechęciłam, bo pomyślałam, że pewnie tak mam i powiedziałam do siebie – „skoro już koniecznie musisz, to może, dziewczyno, zacznij raczej malować”. Nie zaczęłam. Skupiłam się na pracy, a potem na wychowywaniu dzieci. Po latach zabrałam się za pisanie ponownie. Zbyt dużo obserwacji i silnych wrażeń się we mnie zebrało, a wtedy, żeby nie eksplodować, musiałam je z siebie wyrzucić,. Tym razem się udało. Widać tak właśnie miało być. Napisałam wstęp, rozwinięcie oraz upragnione, zamykające całość, zakończenie. I tym sposobem powstał mój literacki debiut.

Czy Pani wcześniejsze doświadczenia zawodowe wpłynęły na Pani twórczość?


Zdecydowanie nie. Z wykształcenia jestem pedagogiem. Pracowałam z małymi dziećmi. Było to bardzo dawno i trwało równie krótko. Totalitarna szkoła nie sprzyjała pracy twórczej. Jeśli kierownictwo było poprawne politycznie, nauczycielom raczej podcinało się skrzydła. Do dziś pamiętam z wielkim upodobaniem nam serwowane przez panią dyrektor - tak zwane – spowiedzi ideologiczne. Brr… Pani pokolenie miało szczęście tego nie zaznać. I dobrze, bo to doświadczenie niemiłe i kompletnie do niczego ludziom nieprzydatne.

Co sprawiło Pani największą trudność przy pisaniu książki?

Pisanie, to wyłącznie przyjemność. Ale są i pewne uciążliwości. Stanowią je nieodmiennie: brak snu i wyrzuty sumienia. Jeśli zapyta Pani, wobec kogo i z jakiego powodu, to odpowiem, że wobec moich bliskich – rodziny, przyjaciół, znajomych, a nawet moich ukochanych zwierząt i przydomowego ogrodu. Z tytułu permanentnego ich zaniedbywania w tym czasie.

Jak wygląda proces tworzenia książki? Co powstaje pierwsze bohaterowie, czy ich losy? I jak wygląda kreacja samych bohaterów? Wiadomo kobiety wiodą w Pani powieściach kluczową rolę, czy podczas pisania wie Pani, że dana bohaterka będzie miała takie, a nie inne cechy, czy to wychodzi w procesie pisania?

Kiedy pojawia się inspiracja rodzi się pomysł. Pomysł w najbardziej ogólnym zarysie określa główną bohaterkę. Ale na tym etapie pracy nad książką, właściwie, niewiele jeszcze wiadomo. Nic nie jest pewne ani tym bardziej jednoznacznie określone. Obrazy ledwie majaczą w ciemnościach, a postaci, jedna po drugiej, zaczynają wyłaniać się z gęstej mgły. Wizja stopniowo zaczyna się krystalizować. Wiem, że u innych autorów wygląda to różnie. Piszą plany, konspekty, sporządzają charakterystyki postaci. Ja tego nie robię, bo ja po prostu tego nie potrafię. Nigdzie nie uczyłam się, tak zwanego, kreatywnego pisania. Może to błąd. Ale przecież to zawsze można kiedyś nadrobić. Można, a nawet trzeba, doskonalić swój warsztat. Tymczasem u mnie wszystko powstaje bezpośrednio „pod piórem”. I szczerze mówiąc biedna bym chyba była, gdybym musiała robić to w inny sposób. W trakcie pisania zawiązują się poszczególne wątki. A raczej zrazu ich zarysy. Postaci rodzą się jedna po drugiej. Stopniowo zachodzą pomiędzy nimi relacje. Bohaterowie zaczynają czuć, odbierać siebie nawzajem i w określony sposób na siebie reagować. Zaczyna powstawać powieść, a raczej jej szkielet. Ten fascynujący, niezwykle ciekawy i z niczym, co dotychczas w życiu robiłam, nieporównywalny proces, w moim przypadku, potrwa około dwóch miesięcy. Kolejne dwa spędzę na wypełnianiu go tkanką miękką. Ja, a raczej mój mózg stworzy ludzi. Potem, nie wiadomo nawet kiedy, owe twory stopniowo dojrzewając, oderwą się ode mnie i zaczną żyć własnym życiem. Nierzadko zupełnie niezależnym od mojego „widzimisię”. A kiedy machina na dobre się rozbucha wszystko wymknie się spod kontroli, a spirala niejako sama zacznie się nakręcać
W ostatniej powieści musiałam zmienić zaplanowane dużo wcześniej zakończenie, bo jeden z bohaterów totalnie mnie zaskoczył. W duuuużym uproszczeniu, przynajmniej w przypadku mojego pisania, wygląda to… właśnie tak.

Czy planuje Pani wydanie kolejnych książek? A jeżeli tak, to czy może Pani zdradzić jakieś szczegóły?

Już ją napisałam. Moja trzecia powieść została jakiś czas temu zamknięta i oddana w „dobre ręce”. Ich właściciel szuka teraz dla niej równie dobrego wydawcy. Mnie, póki co, pozostała po niej wyłącznie niepewność. To dla mnie zdecydowanie najtrudniejszy, pełen niepokoju i najmniej przyjemny etap w całym procesie powstawania książki.
Jeśli chodzi o szczegóły, to diametralnie zmienia się główna postać. Czytelnik nie odnajdzie pomiędzy nią, a dwiema jej poprzedniczkami żadnego punktu stycznego. Boryka się ona z odmiennymi problemami i znajduje się na innym etapie swojego życiowego maratonu. Tym razem zdecydowanie więcej rozgrywa się w świecie zewnętrznym bohaterów. Podczas gdy pierwsza moja powieść została sklasyfikowana jako psychologiczna, a o drugiej mówi się psychologiczno-obyczajowa, tę trzecią nazwałabym obyczajową. Jednak musiałabym, bodaj, wyrzec się samej siebie, żeby zrezygnować zupełnie z tego, co w moim pisaniu lubię najbardziej, czyli: z grzebania się w ludzkich duszach. Uspokajam miłośników literatury psychologicznej, że tym razem z niemałą ochotą i zaangażowaniem czynię to również.

Czy planuje Pani spróbować sił w pisaniu powieści z innych gatunków?

Już trzecią moją powieść miały cechować znamiona mrocznego thrillera. Zaczęłam pisać i cóż?Planowałam inaczej, a wyszło… jak zawsze. I proszę ujawnił się kolejny powód dla którego wolę za wiele nie planować. Widać w tym gatunku nie wygadałam się jeszcze do końca. W przyszłości, kto wie? Ze mną tak już jest, że jeśli raz coś mi pod czaszką zakiełkuje to już nie odpuści, a realizacja pozostaje tylko kwestią czasu. Cóż, pewnie kiedyś spróbuję. Jak się nie uda… wyląduje w szufladzie. Mam pojemną, specjalnie do tego celu przeznaczoną.

Zarówno w książce "Widok zza rogu życia" jak i "Chwile zamknięte w obrazkach" czytelnik może znaleźć wiersze Pani autorstwa. Myślała Pani kiedyś o wydaniu tomiku poezji?

Swoją dorosłą przygodę z pisaniem zaczęłam od wierszy. Ludzie tak określają moje impresje. Dla mnie były to myśli. „Myśli bieżące” – tak też nazwałam folder, w którym zaczęłam je spisywać (no proszę i gotowy tytuł na tomik). Są bardzo osobiste, ale skoro to wiersze, to takie przecież być muszą. Nie, jeszcze nie dojrzałam do tego, żeby je opublikować. Może kiedyś, jak nieco okrzepnę, jako pisarka. Może.

Jak wygląda Pani miejsce pracy? Czy potrzebuje Pani jakiś specjalnych warunków do pisania, czy wręcz przeciwnie może Pani tworzyć o każdej porze dnia i nocy, niezależnie od miejsca?

Kiedy już zacznę pracę nad książką, to rzeczywiście mogę to robić o każdej porze dnia i nocy, ale… nie w każdym miejscu. Ja w ogóle jestem fanatyczką miejsc. Gdzie tylko się da wciąż uparcie zajmuję te same. Jeśli już raz na którymś usiądę automatycznie uznaję je za własne. Dotyczy to również (a nawet głównie) mojego pisania. Tak więc, do pisania zasiadam zawsze w tym samym miejscu w moim domu.

Czy praca nad książkami przychodziła Pani z łatwością, czy pojawiały się też trudniejsze chwile, momenty załamania, brak natchnienia?

Gdyby pisanie przychodziło mi z trudem, pewnie tak bardzo bym go nie kochała. Prawdopodobnie nawet zrezygnowałabym z niego zupełnie. Na szczęście mam z czego żyć, więc traktuję je głównie jako hobby. A hobby nie może być przecież mozolnym kieratem. Póki co, jest ono dla mnie wielką frajdą, z której prawdopodobnie, dobrowolnie nigdy nie zrezygnuję, a przynajmniej dopóty, dopóki moje palce, wzrok i mózg będą sprawnie i zgodnie ze sobą współpracować.
O pojawiających się zawsze i nieodmiennie pomiędzy kolejnymi powieściami momentach załamania i braku natchnienia mówiłam już wcześniej. To trudne chwile, ale ponoć trzeba się przyzwyczaić, bo nie są one obce żadnemu pisarzowi. Magdalena Kawka w jednej ze swoich książek napisała, że trzeba do nich przywyknąć jak do bytowania roztoczy w naszej pościeli. Co z tego, że nikt ich nie lubi. Są i już.

W swojej pierwszej książce sporo uwagi poświęciła Pani Wrocławiowi, czy osadzenie swojej debiutanckiej powieści wynikało z sentymentu do rodzinnego miasta, a może był jakiś inny powód?


Uwielbiam nasze miasto. Cieszę się, że los rzucił tu po wojnie moich rodziców. Choć oboje pochodzą z Warszawy tu się poznali i pokochali i tu spłodzili mnie i moją siostrę. Uważam nieskromnie, że mieszkam w najpiękniejszym mieście w Polsce. A takiego klimatu jak na Ostrowie Tumskim nie znajdziemy chyba nawet w Krakowie. Dlatego osadziłam tam część akcji mojej debiutanckiej powieści. To wystarczający powód. Innego nie potrzeba.

Czy pisząc o mieście potrzebowała Pani zasięgnąć jakiś dodatkowych informacji, odwiedzić jeszcze raz miejsca, o których była mowa w książce?


Tak się złożyło, że mój mąż jest miłośnikiem historii, wszelkich staroci (a do tego jeszcze… poszukiwaczem skarbów). I to on właśnie podrzucił mi kilka interesujących opracowań. Między innymi korzystałam z bardzo udanej pozycji prof. Wojciecha Chądzyńskiego „Wrocław jakiego nie znacie”. Dzięki niej poznałam sympatyczną legendę związaną z urokliwym Mostem Miłości i wiele innych, mało znanych, ciekawostek. Pojawiające się w tekście opisy rzeczywiście stały się znakomitym pretekstem do ponownego odwiedzenia ulubionych zakamarków. Istotnie, robiłam to podczas pracy nad książką wielokrotnie. I muszę przyznać, że miejsca, które opisywałam nabrały dla mnie potem zupełnie nowego wymiaru.

Czy jest Pani ciekawa opinii na temat swoich książek? Czyta je Pani? Bierze sobie do serca?

Pozwoli Pani, że na to pytanie odpowiem cytatem z mojej drugiej powieści.

- Wiesz, trochę się boję – zagadnęła, kiedy siadając naprzeciw, stawiał przed nią filiżankę z gorącym napojem.
- Niepotrzebnie.
- Kiedy to silniejsze ode mnie.
- Chociaż, mówiąc szczerze, wcale Ci się nie dziwię. Bo… popatrz, po co ludzie pokazują innym swoją twórczość? No po co?
Bo ja wiem? Żeby… żeby inni ją ocenili?
- No jasne! I nie czarujmy się, wypieranie się tego to zwyczajna megalomania albo też…
- …kamuflaż… - dokończyła za niego.
- Otóż to!
- Ze strachu przed krytyką.
- Tak czy owak, najważniejsze, że ty dobrze to rozumiesz. Wychodzimy do innych z tym, co robimy, żeby nas ocenili. I nie ma się czego wstydzić. W końcu człowiek to zwierzę stadne, dlatego potrzebuje aprobaty, a najlepiej jeszcze podziwu współczłonków swojej społeczności. Każdy chce, żeby efekty jego pracy wypadły w oczach innych dobrze. A że wartość sztuki jest kompletnie niewymierna, to dla autora zawsze pozostaje wielką niewiadomą. W rezultacie rodzi się niepewność, a ta z kolei… budzi lęk. To naturalne, więc bój się Dagusiu, bój, ale rób to świadomie… Twoje obawy to w tej sytuacji zwyczajne, zdrowe emocje. Najważniejsze, że zdecydowałaś się wyjść z cienia swojej pracowni, bo właśnie tym już wykazałaś wystarczającą odwagę…

Piszę moje powieści dla ludzi i dlatego chcę wiedzieć, co o nich sadzą. Gdyby było inaczej po skończeniu odkładałabym je wszystkie do szuflady, a nie użerała się z wydawcami. Wiem, że nie da się zadowolić wszystkich czytelników. To nawet dobrze, że pośród licznych pozytywnych ocen zdarzają się również opinie krytyczne. Konstruktywna krytyka zawsze wzbogaca twórcę. Takie jest moje zdanie. A poza tym nie od dziś przecież wiadomo, że przesłodzony tort jest mdły i nie za wiele da się go zjeść. Po drugiej porcji, ani chybi, zemdli, a potem nieuchronnie zbierze się nam na wymioty.

Jakiego rodzaju książki lubi Pani czytać najbardziej?

Nie preferuje żadnego rodzaju literatury. Sięgam w zasadzie po wszystkie, a książce stawiam tylko jedno wymaganie – musi być dobra. Nie mam też ulubionego twórcy (no może poza izraelską pisarka, autorką czterech ledwie powieści, z których przynajmniej jedna nosi według mnie znamiona eseju, panią Zeruyą Shalev). Miałam w młodości. Teraz jest ich tak wielu, że trudno wybrać najlepszych. Przerasta mnie, jak dotąd, jedynie literatura fantasy (ulubienica moich synów). Ale pracuję nad tym. Bo wiem, że warto. A może nie sięgnęłam po nią dotychczas – wróć, swego czasu czytałam dzieciom klasykę tego gatunku „Opowieści z Narnii” - ze zwykłej obawy, bo podświadomie czuję, że jeśli się na nią otworzę, to pochłonie mnie ona z kretesem dominując tę, która od lat zajmuje mnie najbardziej. Kto wie?

Czy czyta Pani powieści obyczajowo-psychologiczne? Czy wręcz przeciwnie unika Pani tego typu książek bojąc się kopiowania pomysłów innych autorów?


Piszę od niedawna, a czytam… śmiało można powiedzieć od wieków. Odkąd dorosłam chętnie sięgam po literaturę psychologiczną i z całą pewnością, dokąd dopisze mi świadomość, będę po nią sięgać. I nieważne, czy będzie to obyczaj, thriller, saga, powieść historyczna, romans, czy jakakolwiek inna pozycja.
Powielania pomysłów, przynajmniej na razie się nie boję. Mam własne.

Czy oprócz pisania i czytania, w Pani życiu jest miejsce na inne równie interesujące pasje? Jak lubi Pani spędzać wolny czas?

Permanentnie przerabiam ciuchy. Stare, nowe, każde. Uwielbiam to robić. To zaszłość pokomunistyczna, kiedy sklepy odzieżowe świeciły pustkami. Dotychczas nie udało mi się jej wyzbyć. A może nie chciałam. Najwidoczniej ubrania lubię mieć własne i niepowtarzalne. A może to jakiś szczątkowy atawizm, który każe mi, choćby najdrobniejszą zmianą, znakować wszystko, co należy do mnie. Nie wiem, ale to niegroźna przypadłość. A skoro ją lubię, to po prostu z upodobaniem, wciąż jej ulegam. Ach a i jeszcze jedno: uwielbiam karmić ludzi. Najbliższą rodzinę i przyjaciół. Regularnie organizuję dla nich wystawne poczęstunki, na których jestem upiornie zmęczona, ale jednocześnie bezgranicznie szczęśliwa.

Jako doświadczona pisarka, co doradziłaby Pani początkującym pisarzom, którzy dopiero zaczynają przygodę z własną twórczością?

Bądźcie cierpliwi i wytrwali w dążeniu do celu. Nie zrażajcie się niepowodzeniami. Za wszelką cenę róbcie swoje. Piszcie, piszcie i jeszcze raz piszcie. Mimo, że wydawcy nie rzucają się na Wasze dzieła jak na ciepłe bułeczki. Bo to, że napisane przez Was teksty permanentnie są odrzucane, bynajmniej, nie świadczy o tym, że są one złe, a także w żaden sposób ich nie dyskwalifikuje. Nie rezygnujcie po kilku, a nawet kilkunastu odmowach. Wysyłajcie, wysyłajcie i wysyłajcie. Częstotliwość zwiększa szansę na to, że ktoś tekstem debiutanta się zainteresuje, że w ogóle do niego zajrzy. Innej drogi w tej branży po prostu nie ma. Dobijajcie się wielokrotnie do tych samych, dobrych, wydawnictw. Bo tylko takie z należytą troską zadbają o wasze dzieło. Inne, zamiast zarobić duże pieniądze na Waszej książce, zadowolą się „małym” zarobkiem na Was. Skasują Was jednorazowo - ale bardzo dla Was boleśnie- i koniec z Wami. Także z Waszym „dzieckiem”. Po kilku miesiącach zginiecie przygnieceni tonami wydawanej przez nich szmiry. A tytuł Waszej powieści nie pozostanie nawet w pamięci człowieka, który podpisał się swoim nazwiskiem na zawartej z Wami umowie.

Czy zdarzyła się Pani sytuacja, ze wydawca chciał wymusić jakieś zmiany w Pani powieści?


Wydawca, przynajmniej na ogół, nie jest pisarzem, a już na pewno nigdy nie będzie współautorem moich powieści. Dlatego też nie ma najmniejszego prawa sugerować, ani tym bardziej wymuszać na mnie zmian, które w jakikolwiek sposób mogłyby zaburzyć koncepcję, bądź co bądź, nie jego dzieła. Ja w takich razach proponuję zawsze to samo proste rozwiązanie–żeby siadł do laptopa i według swojego pomysłu, od początku do końca, napisał własną powieść. Wtedy, po pierwsze (tego już nie mówię głośno) pozbędzie się kompleksów, a po drugie i najważniejsze zrozumie, czego w kontaktach z autorem, pod żadnym pozorem, robić mu nie wolno. Tak, zetknęłam się z takimi osobami na swojej drodze, ale spotkania te, zazwyczaj, nie trwały długo.Potraktowałam je wszystkie bez wyjątku jako kolejne, dość cenne, życiowe doświadczenia. Nie znaczy to jednak bynajmniej, że zamykam się na rady i sugestie mądrych redaktorów, czy też nagminnie podważam ich korekty. Czasem owszem, dyskutuję proponowane+ przez nich zmiany, ale jeśli zostaną mi przytoczone sensowne argumenty, wtedy zawsze godzę się na nie z pokorą, bo wciąż chętnie się uczę. Szczególnie, skomplikowanych zasad edycji. Kiedy przypomnę sobie swoją początkową nieporadność w tym zakresie, to cierpnie mi na plecach skóra. Przyznaję, że dzięki mądrym ludziom z branży wydawniczej i dobrej redakcji moich tekstów zrobiłam w tej dziedzinie milowe postępy.

Serdecznie dziękuję Pani za wywiad. Czytelników KZTK zaś zachęcam do lektury obu powieści Pani Haliny oraz wypatrywania informacji na temat kolejnej książki. Zainteresowanych odsyłamy także do recenzji "Widok zza rogu życia"oraz "Chwile zamknięte w obrazkach". Życzymy miłej lektury.

2 komentarze:

  1. Nie wiem jeszcze, czy zdecyduję się na sięgnięcie po książki pani Biedroń, lecz chciałabym wyrazić uznanie dla pytań, które zadaliście autorce. Naprawdę udało Wam się wykazać oryginalnością, gratuluję! ;)

    www.recenzent.com.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo :) Od tej pory będziemy się starać żeby pojawiało się jak najwięcej interesujących wywiadów. Już teraz możemy zdradzić, że planujemy zadać kilka pytań panu Jackowi Wróblowi, autorowi "Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina".

      Usuń