Wszystkich, którzy chcieli, a nie mieli
okazji wziąć udziału w spacerze po wrocławskiej operze, w towarzystwie
wyjątkowego przewodnika w osobie wrocławskiej pisarki i śpiewaczki operowej
Nadii Szagdaj oraz wszystkich tych którzy są ciekawi wrażeń jakie towarzyszyły
uczestnikom podczas zwiedzania, serdecznie zapraszamy do lektury relacji z
wydarzenia.
Pamiątkowe zdjęcie zapożyczone z profilu pani Nadii Szagdaj.
W środę 27
maja o godzinie 15 wszyscy którzy mieli okazję przyjść do budynku opery mogli
czuć się zaskoczeni widząc nieomal czterdzieści osób stłoczonych zaraz za
głównym wejściem. I nie były to osoby stojące w kolejce do kasy biletowej, lecz
szczęśliwcy, którzy wzięli udział w zwiedzaniu budynku opery, a przede
wszystkim miejsc, do których na co dzień nie ma dostępu. Już od pierwszych chwil widać było
podekscytowanie na twarzach zebranych i nikogo nie zniechęciły początkowe
problemy w postaci braku przewodnika. Nadia Szagdaj, autorka trylogii
"Kroniki Klary Schulz", której pierwsza część rozgrywa się częściowo
w gmachy wrocławskiej opery, stanęła na wysokości zadania i poprowadziła
wszystkich ku wspólnej przygodzie.
Sala operowa, a w niej krótka lekcja historii i pikantne opowieści zza kulis.
Zwiedzanie
rozpoczęło się od sali operowej, gdzie autorka opowiadała o operze nie tylko
przez pryzmat swojej powieści, ale także z perspektywy śpiewaczki. Nie zabrakło
więc kilku słów o muzyce, ale także anegdot i plotek zasłyszanych od
pracowników. I tak usłyszeliśmy nie tylko historię samej opery, jej remontu,
ale także poza faktami i lekcją historii uczestników czekały opowieści z
dreszczykiem. Jak przykładowo ta o duchu Liliany Zamojskiej, wielkiej divy
operowej, która obecnie pojawia się za rogiem scen, tam gdzie kiedyś znajdowała
się jej garderoba. Przebierając się na kolejny spektakl, nieświadoma swojej
śmierci. Równie ciekawy był wątek dotyczący utworów z motywami diabelskimi, a w
szczególności tych związanych z Mephistophelesem, których próbom towarzyszą
liczne wypadki i kontuzje. Następnie dołączyła do nas spóźniona przewodniczka z
opery, która opowiedziała nieco więcej o samym budynku. Z ciekawostek, które
najbardziej zapadły mi w pamięć była ta iż złoto użyte do zdobienia sztukaterii
nakładano niewielkimi płatkami, które razem ułożone jeden obok drugiego łącznie
dałyby powierzchnie bliską boisku do piłki nożnej.
Orkiestron, a na pulpitach nuty do najnowszej superprodukcji "Latający Holender".
Podziemia i ich tajemnice. Wszystko czego trzeba by stworzyć niezapomniane widowisko.
Po tych
opowieściach emocje bynajmniej nie opadły, a wręcz przeciwnie robiło się coraz
ciekawiej. Następnym punktem zwiedzania był orkiestron - miejsce położone
poniżej sceny, skąd gra orkiestra. Wśród instrumentów, na pulpitach można było
dostrzec nuty najnowszej superprodukcji Opery Wrocławskiej - "Latającego
Holendra". Później zaś uczestników czekała wędrówka schodami do podziemi.
Miejsca może już nie tak spektakularnego, choć równie magicznego. Między innymi
za sprawa znajdujących się tam rekwizytów. Nie mówiąc już, ze samo poznanie
wszystkiego "od kuchni" było naprawdę ciekawym doznaniem. Mechanizmy
kryjące się pod sceną, zapadnie, elementy obrotowe, to wszystko co wpływa na niesamowite efekty jakie towarzyszą
spektaklom. Choć i tak największe uznanie zyskał wspominany magazyn rekwizytów,
korpusy manekinów, samotne głowy, atrapy i niecodzienne elementy zebrane w
jednym miejscu tworzyły magiczną atmosferę.
Magazyn rekwizytów. Niektóre były naprawdę magiczne.
Podczas drogi
powrotnej na górę pisarka opowiadała o swojej przyjaciółce, występującej w
operze Aleksandrze Kubas Kruk. Następnie trafiliśmy do foyer, miejsca gdzie za
czasów Festung Breslau znajdowała się sala wypoczynkowa połączona z palarnią.
Następnie zmieniła się ona w miejsce spotkań wrocławskiej bohemy, a nawet odbył
się tam ślub księcia. Obecnie zaś jest to miejsce odpoczynku dla śpiewaków,
gdzie zlokalizowano także bufet. Ze znajdującego się tam balkonu można było
podziwiać plac Teatralny, na tle którego wykonano pamiątkowe zdjęcie wszystkich
uczestników spaceru po operze.
Balkon z widokiem na plac Teatralny.
Ostatnim punktem
programu był salon cesarski, gdzie dyrektor opery przyjmuje swoich gości.
Największą niespodzianką była jednak możliwość wejścia na scenę. Nie obyło się
bez licznych próśb ze strony pani Nadii, ale wybłagane pięć minut na scenie
było tego warte. Powiedzieć, że każdy poczuł się na chwilę gwiazdą, to może
zbyt wiele, ale inny punkt widzenia na całą salę i okazja, która szybko może
się nie powtórzyć sprawiły, że wszyscy schodzili ze sceny z szerokim uśmiechem
na twarzy.
Wielkie 5 minut na scenie ;)
Spacer po
operze trwający nieco ponad godzinę minął mi niczym przysłowiowa chwila. Była
to jednak chwila, którą długo i miło będę wspominać. I za którą serdecznie
pragnę podziękować Nadii Szagdaj oraz organizatorom całego przedsięwzięcia: Wydawnictwu Bukowy Las, MFK i Operze Wrocławskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz