„Atomowy Eden pierwotnie
miał być prostym i krótkim scenariuszem filmowy, który
planowaliśmy zrealizować w wynajętym studiu. Zacząłem pisać i
pisać, aż w końcu tekst przyjął tak obszerną formę, że
pomyślałem o wydaniu książki” - w sumie myśl autora nie była
najgorsza. Przemiana scenariusza w pełnoprawną książkę nie
należy do najłatwiejszych czynności. Popularny klimat nuklearnego
pustkowia może przynieść odpowiedzi na wiele pytań szczelnie
zamkniętych w tajemniczej krypcie. Jeżeli tak jak ja chcecie
odnaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, to serdecznie zapraszam
do lektury książki „Atomowy Eden” autorstwa Marka Maniewskiego.
Głównym
bohaterem książki jest Max, mieszkaniec tajemniczej krypty numer 7.
Chłopak jest potomkiem pierwszych mieszkańców schronu, którym
udało się znaleźć schronienie w tym przeciwatomowym przybytku.
Pomimo niewielkiej populacji bohater nie jest pozostawiony sam sobie.
Posiada kochającego ojca, oraz uroczą dziewczynę, z którą spędza
każdą wolną chwile. W mojej ocenie Max jest postacią
wyidealizowaną, oraz przekoloryzowaną, co ujawnia się podczas
czytania książki. Chodzi mi tutaj konkretnie o konfrontacje teorii
zaczerpniętej w krypcie z praktyką tychże na powierzchni. Chłopak
wykonuje wszystkie czynności zbyt gładko pomimo tego, że część
z nich to odruchy czystej intuicji, czy zrywy spowodowane sytuacją,
oraz adrenaliną.
Jeżeli
chodzi o postacie spotykane po drodze, to mogę stwierdzić z całą
stanowczością, że autor nie postarał się wcale przy ich kreacji.
Żadna z pobocznych postaci nie zapadła mi w pamięci na dłużej,
to istna zbieranina klonów i manekinów, które mają odegrać swoje
płytkie role. Nie wymagam od nich nie wiadomo czego, jedynie
odrobiny indywidualności oraz jakiegokolwiek polotu. Interakcje
zachodzące między poszczególnymi postaciami są tak szczątkowe,
oraz sztuczne, że równie dobrze mogło by ich nie być, a całość
nie straciłaby zbytnio z założonego sensu.
Historia
przedstawiona w książce nie jest wcale zaskakująco świeża jest
napisana w bardzo spójny i wyrazisty sposób. Fabuła ma swój
początek jeszcze daleko przed życiem w tajemniczych kryptach, kiedy
ludzkość zamieszkiwała powierzchnię planety. W skutek chciwości
oraz wyścigu zbrojeń doszło do globalnego konfliktu nuklearnego,
który przemienił tętniącą w życie ziemię w jałowe pustkowia
pozbawione najmniejszego skrawka cywilizacji. Wstęp fabularny brzmi
bardzo znajomo, prawie żywcem wyciągnięty z gry komputerowej
Fallout, która nawiasem wspominając była czynnikiem inspirującym
autora.
Właściwa
fabuła rozpoczyna się w podziemnej krypcie numer 7, gdzie za rażące
naruszenie wewnętrznego regulaminu bohater wraz z ojcem i dziewczyną
zostają wysłani na powierzchnie. Ich zadaniem jest odnalezienie
tajemniczego i owianego już setkami legend „Edenu” - krypty
zawierającej materiały biologiczne, które umożliwią ponowną
kolonizację utraconej planety. Zadanie stawiane bohaterom jest wręcz
niewykonalne, gdyż o lokalizacji danego obiektu nie zachowało się
zbyt wiele informacji. Niemniej od powodzenia tej misji zależą
dalsze losy pozostałej przy życiu ludzkości, a także to jedyna
szansa na odkupienie grzechów naszej drużyny.
Podróż
jak i przygody na jakie natkną się nasi bohaterowie nie należą do
najprzyjemniejszych. Zewnętrzny świat nie jest przyjazny dla nowych
gości, a całość dodatkowo utrudnia znikoma wiedza bohaterów,
oraz wszechobecne promieniowanie. Nuklearne pogorzelisko pomimo
spójności obrazu wcale nie zachwyca. Podczas czytania
niejednokrotnie miałem wrażenie, że książka była pisana
partiami, które nie zawsze do siebie pasują. Całości brakuje
szczegółów, głębi, co utrudnia prowadzenie głębszej narracji,
nie wspominając już o jakimkolwiek napięciu. Tempo akcji jest zbyt
wysokie, nie pozwala delektować się książką. Gdyby autor
poświęcił więcej czasu na dopracowanie szczegółów, efekt w
moim przekonaniu były o niebo lepszy.
W
moim przekonaniu Atomowy Eden nie jest porywającym dziełem, bliżej
mu do solidnego średniaka. Widoczna na gołe oko fascynacja grą
Fallout odbiera dziełu indywidualność. Inspiracja sama w sobie nie
jest zła, ale
nie można z nią przegiąć, gdyż może negatywnie wpłynąć na
odbiór i jakość dzieła. Autor przed przystąpieniem do pisania
powinien się bardziej przygotować, gdyż miks zaserwowany nam przez
pana Marka nie jest oryginalny, ani porywający. Dotyczy to nie tylko
fabuły, ale także postaci występujących w tytule. Więcej
samodzielności, mniej zapatrzenia w dany tytuł, a powinno być
jedynie lepiej. Rażącym błędem, można wręcz powiedzieć
niewybaczalnym są babole stylistyczne w książce. Czasami brakuje
spacji, znaku interpunkcyjnego, lub zdania są źle rozmieszone na
stronie książki. W dzisiejszych czasach takie wpadki nie powinny
mieć miejsca. Na plus należy zaliczyć oprawę graficzną książki,
której okładka oddaje charakter i przesłanie tego tytułu. Na
zakończeniu autor zapowiada kontynuację swojego dzieła, a także
nawet jego ekranizację. Pozostaje nam jedynie czekać i mieć
nadzieję, że kontynuacja będzie pozbawiona wymienionych wyżej
błędów.
Moja
ocena: 6/10
Artius
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz