piątek, 17 kwietnia 2015

Atomowy Eden - Fascynacja pasjonującą grą

     „Atomowy Eden pierwotnie miał być prostym i krótkim scenariuszem filmowy, który planowaliśmy zrealizować w wynajętym studiu. Zacząłem pisać i pisać, aż w końcu tekst przyjął tak obszerną formę, że pomyślałem o wydaniu książki” - w sumie myśl autora nie była najgorsza. Przemiana scenariusza w pełnoprawną książkę nie należy do najłatwiejszych czynności. Popularny klimat nuklearnego pustkowia może przynieść odpowiedzi na wiele pytań szczelnie zamkniętych w tajemniczej krypcie. Jeżeli tak jak ja chcecie odnaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, to serdecznie zapraszam do lektury książki „Atomowy Eden” autorstwa Marka Maniewskiego.


     Głównym bohaterem książki jest Max, mieszkaniec tajemniczej krypty numer 7. Chłopak jest potomkiem pierwszych mieszkańców schronu, którym udało się znaleźć schronienie w tym przeciwatomowym przybytku. Pomimo niewielkiej populacji bohater nie jest pozostawiony sam sobie. Posiada kochającego ojca, oraz uroczą dziewczynę, z którą spędza każdą wolną chwile. W mojej ocenie Max jest postacią wyidealizowaną, oraz przekoloryzowaną, co ujawnia się podczas czytania książki. Chodzi mi tutaj konkretnie o konfrontacje teorii zaczerpniętej w krypcie z praktyką tychże na powierzchni. Chłopak wykonuje wszystkie czynności zbyt gładko pomimo tego, że część z nich to odruchy czystej intuicji, czy zrywy spowodowane sytuacją, oraz adrenaliną.

     Jeżeli chodzi o postacie spotykane po drodze, to mogę stwierdzić z całą stanowczością, że autor nie postarał się wcale przy ich kreacji. Żadna z pobocznych postaci nie zapadła mi w pamięci na dłużej, to istna zbieranina klonów i manekinów, które mają odegrać swoje płytkie role. Nie wymagam od nich nie wiadomo czego, jedynie odrobiny indywidualności oraz jakiegokolwiek polotu. Interakcje zachodzące między poszczególnymi postaciami są tak szczątkowe, oraz sztuczne, że równie dobrze mogło by ich nie być, a całość nie straciłaby zbytnio z założonego sensu.

     Historia przedstawiona w książce nie jest wcale zaskakująco świeża jest napisana w bardzo spójny i wyrazisty sposób. Fabuła ma swój początek jeszcze daleko przed życiem w tajemniczych kryptach, kiedy ludzkość zamieszkiwała powierzchnię planety. W skutek chciwości oraz wyścigu zbrojeń doszło do globalnego konfliktu nuklearnego, który przemienił tętniącą w życie ziemię w jałowe pustkowia pozbawione najmniejszego skrawka cywilizacji. Wstęp fabularny brzmi bardzo znajomo, prawie żywcem wyciągnięty z gry komputerowej Fallout, która nawiasem wspominając była czynnikiem inspirującym autora.


     Właściwa fabuła rozpoczyna się w podziemnej krypcie numer 7, gdzie za rażące naruszenie wewnętrznego regulaminu bohater wraz z ojcem i dziewczyną zostają wysłani na powierzchnie. Ich zadaniem jest odnalezienie tajemniczego i owianego już setkami legend „Edenu” - krypty zawierającej materiały biologiczne, które umożliwią ponowną kolonizację utraconej planety. Zadanie stawiane bohaterom jest wręcz niewykonalne, gdyż o lokalizacji danego obiektu nie zachowało się zbyt wiele informacji. Niemniej od powodzenia tej misji zależą dalsze losy pozostałej przy życiu ludzkości, a także to jedyna szansa na odkupienie grzechów naszej drużyny.

     Podróż jak i przygody na jakie natkną się nasi bohaterowie nie należą do najprzyjemniejszych. Zewnętrzny świat nie jest przyjazny dla nowych gości, a całość dodatkowo utrudnia znikoma wiedza bohaterów, oraz wszechobecne promieniowanie. Nuklearne pogorzelisko pomimo spójności obrazu wcale nie zachwyca. Podczas czytania niejednokrotnie miałem wrażenie, że książka była pisana partiami, które nie zawsze do siebie pasują. Całości brakuje szczegółów, głębi, co utrudnia prowadzenie głębszej narracji, nie wspominając już o jakimkolwiek napięciu. Tempo akcji jest zbyt wysokie, nie pozwala delektować się książką. Gdyby autor poświęcił więcej czasu na dopracowanie szczegółów, efekt w moim przekonaniu były o niebo lepszy.

     W moim przekonaniu Atomowy Eden nie jest porywającym dziełem, bliżej mu do solidnego średniaka. Widoczna na gołe oko fascynacja grą Fallout odbiera dziełu indywidualność. Inspiracja sama w sobie nie jest zła, ale nie można z nią przegiąć, gdyż może negatywnie wpłynąć na odbiór i jakość dzieła. Autor przed przystąpieniem do pisania powinien się bardziej przygotować, gdyż miks zaserwowany nam przez pana Marka nie jest oryginalny, ani porywający. Dotyczy to nie tylko fabuły, ale także postaci występujących w tytule. Więcej samodzielności, mniej zapatrzenia w dany tytuł, a powinno być jedynie lepiej. Rażącym błędem, można wręcz powiedzieć niewybaczalnym są babole stylistyczne w książce. Czasami brakuje spacji, znaku interpunkcyjnego, lub zdania są źle rozmieszone na stronie książki. W dzisiejszych czasach takie wpadki nie powinny mieć miejsca. Na plus należy zaliczyć oprawę graficzną książki, której okładka oddaje charakter i przesłanie tego tytułu. Na zakończeniu autor zapowiada kontynuację swojego dzieła, a także nawet jego ekranizację. Pozostaje nam jedynie czekać i mieć nadzieję, że kontynuacja będzie pozbawiona wymienionych wyżej błędów.


Moja ocena: 6/10
Artius

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz