Demony na smyczy to
finałowy tom losów rodziny Niwickich i Komety oraz dowód na to, że Anna Onichimowska
potrafi zamienić czytanie w prawdziwe uzależnienie. Tym razem bohaterowie
przekonają się, jakie zagrożenie czeka na Nas po drugiej stronie ekranu i co
się dzieje, gdy życie wirtualne zaczyna przysłaniać nam rzeczywistość.
Demony na smyczy
„Słowa się rozsypują, układają w nowe.”
Demony na smyczy to moje trzecie i
niestety ostatnie spotkanie z Grażyną, Kamilem, Jackiem i Kometą. Grażyna
opuściła sektę i zaczęła nowe życie wypełniając je pracą w wydawnictwie. Kamil
próbuje odnaleźć szczęście w ramionach innej kobiety. Kometa i Jacek mieszkają
razem, oboje studiują i starają się ułożyć wspólne życie. Nie jest to łatwe
zadanie, Kometa nadal jest targana sprzecznościami, a demony przeszłości, które
zdawały się poskromione, próbują zerwać się ze smyczy…
Autorka tym razem na celownik wzięła
problem kontaktów z obcymi ludźmi za pośrednictwem internetu i portali
społecznościowych, z których, nie ma, co ukrywać, obecnie korzysta większość
osób. Internet ułatwia zbliżenie, czujemy się bezpieczni po drugiej stronie
ekranu. Rzadko, kiedy podajemy swoje prawdziwe dane. Po części wynika to ze
względów bezpieczeństwa, ale jest też drugi bardzo ważny powód. Upajamy się
wolnością, jaką nam oferuje sieć. Możemy w niej być, kim chcemy, zakładamy
różne twarze w zależności od potrzeb i sytuacji. I nikt nie może nam mieć tego
za złe. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy zaufamy nieodpowiedniej osobie,
a życie realne i wirtualne zaczynają się ze sobą przeplatać do tego stopnia, że
nie potrafimy już odróżnić jednego od drugiego.
Demony na smyczy ponownie udowodniły mi,
że Anna Onichimowska potrafi zamienić czytanie w prawdziwe uzależnienie. Po
nieco rozczarowującym Locie Komety autorka powróciła w wielkim stylu z
finałowym tomem losów rodziny Niwickich i Komety.
Gdyby poproszono mnie o podanie
pierwszego skojarzenia, jakie przychodzi mi na myśl po lekturze trylogii Anny
Onichimowskiej porównałabym ją do zdjęcia oprawionego w ramkę. Za szklaną
powłoką obserwujemy szczęśliwą rodzinę. Kochające się małżeństwo z dwójką
synów. Jednak im dłużej się przyglądamy, tym więcej niedoskonałości
dostrzegamy. Na naszych oczach szkło zaczyna pokrywać pajęczyna pęknięć, a gdy
wreszcie ustępuje i nic już nie chroni schowanego za nim zdjęcia okazuje się,
że to co z pozoru wzięliśmy za szczęśliwy obraz rodziny jest tak naprawdę
zbiorem osobnych portretów osób, które niewiele mają ze sobą wspólnego. Wszystko
zaczyna się rozpadać. Później jest już tylko gorzej, bo jak to w życiu bywa
jedna katastrofa goni drugą. Czy ostatecznie uda się jednak ocalić coś z
zapamiętanego przez Nas obrazu rodziny? Tego już Wam nie zdradzę. Za to gorąco
zachęcam do lektury, bo naprawdę warto.
Na sam koniec należy się także parę słów o
samym wydaniu. Według mnie wydawnictwo Ezop naprawdę się postarało przy
wydawaniu reedycji. Choć niektórzy mogliby uznać okładki za zbyt
minimalistyczne, według mnie urzekają one swą prostotą, przy okazji idealnie
oddając treść każdego z tomów. Cała trylogia prezentuje się na półce naprawdę
elegancko.
Trylogię Anny Onichimowskiej mogę bez najmniejszego wahania polecić
zarówno młodszym jak i starszym czytelnikom. Jest to głęboka, poruszająca
lektura, w której każdy znajdzie coś dla siebie.
Ocena: 8,0/10
Andromeda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz