czwartek, 11 sierpnia 2016

Wyspa potępionych – Robaczywe jabłka, smolista kawa oraz klątwy i uroki

    „I wszyscy żyli długo i szczęśliwie…” – do takiego zakończenia przyzwyczaiła nas większość bajek, a w przypadku pozycji Disneya jest to niemalże klasyka. Dobro zawsze zwycięża zło, prawi żyją w szczęściu i dobrobycie, a nikczemni odchodzą w zapomnienie. Przynajmniej tak było do tej pory - a gdyby spojrzeć, co działo się później? Co działo się z tymi ulubionymi, jak i tymi mniej lubianymi postaciami z bajek? Wszystkich ciekawych odpowiedzi na te pytania zapraszam do lektury „Wyspy potępionych”, pierwszej książki z serii „Następcy”.


    Od wydarzeń, znanych nam z klasycznych bajek Disneya, minęło dwadzieścia lat. W tym czasie księżniczki i książęta wiedli szczęśliwe życie w Zjednoczonych Stanach Auradonu, pod przywództwem Króla Bestii i Królowej Belli, zaś wszelkie złe charaktery zostały zesłane i zamknięte na Wyspie Potępionych, gdzie pozbawieni magii mają pokutować za swoje czyny przez całą wieczność. Jednak nie wszystkim obecny stan rzeczy odpowiada. Młode pokolenie bajkowych bohaterów zaczyna buntować się przeciwko rzeczywistości jaką wykreowali swoimi czynami ich rodzice. Czy idealne życie w Aurodanie jest rzeczywiście takie wspaniałe? Dlaczego Król Bestia zabronił używania magii zastępując ją technologią? Dlaczego zwierzęcy pomocnicy, krasnoludki i inni pomocnicy dobrych postaci buntują się przeciwko temu jak są traktowani? Czy potomkowie Złych również od dnia swoich narodzin są naznaczeni piętnem zepsucia i muszą iść w ślady swoich poprzedników, szerząc ból i nienawiść? A co jeśli pojawi się szansa na odmianę swojego dotychczasowego życia, czy bohaterowie z niej skorzystają?

    Seria „Następcy” w przeciwieństwie do historii przedstawianych nam w bajkach, skupia się na czarnych charakterach, a dokładnie nad ich potomstwem. I Tak w „Wyspie potępionych” przyjdzie nam towarzyszyć Mal - córce rządzącej wyspą Diaboliny, Evie – potomkini Złej królowej, obecnie zwariowanej kobiety rozmawiającej z wyimaginowanym Lusterkiem, Jayowi – synowi Dżafara, obecnie równie zbzikowanemu właścicielowi rupieciarni zastępującej mu stracone skarby i Carlosowi – synowi Cruelli de Mon, zakochanej w swej kolekcji futer i traktującej chłopaka niczym prywatnego niewolnika. Bohaterowie, wchodzący powoli w swoje dorosłe życie, są dla swoich rodziców ciągłym problemem i nieustannym rozczarowaniem. Nie dość przebiegli, nie dość nikczemni, za mało źli, nie potrafiący spełnić stawianych im wymagań. Nadchodzi jednak dzień, w którym mają szansę udowodnić swoją wartość i co więcej, pojawia się cień nadziei na opuszczenie dotychczasowego więzienia i odzyskanie dawnych mocy. Gdzieś na wyspie znajduje się Zakazana twierdza, a w niej ukryte jest Smocze oko – berło Diaboliny i klucz do jej mocy. Młodzi złoczyńcy wyruszają, by je zdobyć - każde z innych, równie nikczemnych powodów. Jednak czy złe plany okażą się ważniejsze od towarzyszy i czy bycie dobrym jest aż tak złe?

    Melissa de la Cruz stworzyła własny świat opierając na historiach wykreowanych przez znane wszystkim historie Dinseya. Połączyła w nim nie tylko różne bajki, niezależnie od czasu i świata, w którym działa się ich akacja, ale także poszła z duchem czasu, przez co jej bohaterowie stali się bardziej współcześni, a tym samym bliżsi czytelnikowi. I tak spotkamy ich pijących kawę, ubranych w dżinsy, słuchających rockowej muzyki czy malujących grafitti. Technologia obecna w świecie bajek, jest zamiennikiem magii, jednak nadal otrzymujemy miejsca jasne, dobre i pełne szczęścia, a klimat mroku i beznadziei, ma się świetnie nawet bez mrocznej magii.

    Jednak choć na pierwszy rzut oka wydaje się to dość ciekawym połączeniem nie wszystko doskonale ze sobą gra i wydaje mi się, że urok, obecny w pozycjach Dinseya, tutaj gdzieś się zgubił, i to bynajmniej nie przez zamianę głównych bohaterów i śledzenie poczynań tych złych i niedobrych. Pomysł był ciekawy, jednak historia okazała się zbyt prosta, bohaterowie płytcy i dopiero pod koniec historii wszystko nabrało charakteru i klimatu, który oczekiwałam znaleźć już na pierwszych stronach książki. Dawni bohaterowie stracili swój blask i stali się rozleniwionymi cieniami dawnych siebie, zaś złe charaktery zachowują się jak zwariowani starcy zapatrzeni w to co było kiedyś i niby żywiący, w głębi ich czarnych serc, płomień nienawiści, jednak w gruncie rzeczy są pogodzeni i zadowoleni ze swojego zesłania. Dowodzi tego chociażby fakt iż choć do ich dyspozycji została oddana cała wyspa, to nikt, przez dwadzieścia lat, nawet nie pomyślał o tym by wyjść poza mury jedynego miasta, w którym żyją. Także młode pokolenie wydaje się mdłe i nieciekawe. Ot zgraja zapatrzonych w siebie i przewrażliwionych na punkcie swoich rodziców, nastolatków, którzy nie widzą świata poza kolejnymi psikusami oraz nie posiadają dylematów większych niż wybór ubrań na kolejny dzień.

    Książka prezentuje się nad wyraz dobrze i nie ukrywam iż to zielona okładka z krwistoczerwonym jabłkiem zwróciła moją uwagę na ten tytuł, a dopiero później przyszła ciekawość, jak też postanowiono wykorzystać znane dzieła Dinseya. W środku książki również postarano się o liczne zdobienia, które umilają lekturę, zaś spora czcionka sprawia, że pozycje czyta się szybko i jest idealna dla młodszych odbiorców.


    „Wyspa potępionych” to historia, która ma szansę spodobać się młodszym czytelnikom, tym bardziej iż mogą oni również obejrzeć dalsze przygody w formie filmu. Dla tych bardziej wymagających, bądź szukających oryginalnych i ciekawych rozwiązań lektura może się okazać mocno rozczarowująca. Nie wszystko gra ze sobą tak jak powinno, a pomieszanie klasycznych bajek ze współczesnym światem w celu opowiedzenia historii o szukaniu własnej drogi i nie powielaniu błędów własnych rodziców, wypada dość średnio. W dodatku momentami za dużo jest rozmów o niczym, akcja zwalnia niemiłosiernie, a tematy poruszane przez bohaterów przypadną do gustu wyłącznie nastolatkom i to im, w szczególności polecam zapoznanie się z serią. Będą się przy niej dobrze bawić. Pozostałym polecam wyłącznie jako odprężającą i szybka lekturę w wolnej chwili.

Ocena: 5/10
Sara Glanc

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuje wydawnictwu Egmont.

1 komentarz:

  1. Miałam przyjemność czytać ten tytuł i nie za bardzo mi się spodobał. Może to dlatego, że bardziej lubię klasyczne wersje bajek z magią i rożnymi czarodziejskimi stworkami. ^^ Moja siostra zaś zakochała się w nim od pierwszej kartki.

    OdpowiedzUsuń