Serdecznie zapraszamy do lektury wywiadu z Niną Reichter, autorką trylogii "Ostatnia spowiedź", która podbiła serce nastolatek i nie tylko. "Ostatnia spowiedź" to pełna napięcia, romantyczna opowieść o miłości w szponach show-biznesu, wyjątkowo dojrzała i przejmująca historia wychodząca poza ramy typowych powieści młodzieżowych. Tych, którzy jeszcze nie mieli okazji się z nią zapoznać gorąco zachęcamy do nadrobienia zaległości. A tymczasem oddajemy "głos" autorce, która zdradzi wam jak doszło do powstania trylogii i nie tylko.
Nina Reichter i jej trylogia "Ostatnia spowiedź".
Kiedy zaczęła Pani swoją przygodę z pisaniem?
Patrząc z dzisiejszej perspektywy dość dawno, osiem lat temu.
Skąd wziął się pomysł na „Ostatnią spowiedź”? Co było dla Pani inspiracją? Co powstało jako pierwsze: zarys fabuły, tytuł, bohaterowie powieści?
Seria Ostatnia spowiedź była debiutem. A z debiutami jest tak, że inspiracje do nich zbiera się całe życie. Dlatego jak w machinie czasowej spotykają się tam wzruszenia z lat nastoletnich, i całkiem chłodne wnioski dorosłej osoby. Pamiętam, co zainspirowało mnie do stworzenia niektórych scen, ale rzecz jasna – nie wszystkich. Natomiast największą motywacją było pewne założenie. Zamysł, by stworzyć historię na tyle wzruszającą i trafiającą w serce, by czytelnik po zamknięciu książki wspominał poszczególne momenty jeszcze długi czas.
Czy wydarzenia z Pani prywatnego życia miały wpływ na stworzenie „Ostatniej spowiedzi”? Czy w bohaterach książek odzwierciedlone zostały ważne dla Pani osoby?
Każdy pisarz wplata do książek elementy z własnego życia. W zasadzie elementy te same się nasuwają. Czasami są inspiracją dla scen. A czasami scena jest formą sentymentalnego powrotu do przeszłości.
„Ostatnia spowiedź” początkowo ukazywała się na Pani blogu. Kiedy pojawiła się myśl by stworzyć z niej książkę?
Dość późno, bo dopiero pod koniec pisania. W tamtym okresie blog zaczął zajmować ważne miejsce w moim planie dnia. Poświęcałam mu coraz więcej uwagi, okradał mnie z czasu dla przyjaciół, znajomych. Ale skupiałam się na tworzeniu rozdziałów, swoistym „tu i teraz” i nie wybiegałam myślami w przód.
Kończąc tę historię, mogłam spojrzeć na nią całościowo. Dostrzegłam, że opowiada o rozterkach i problemach wspólnych dla wielu z nas, i że zespół muzyczny jest tam tylko tłem, a urok, i w pewnym sensie wyjątkowość tej historii leży na innej płaszczyźnie. Następnie poszłam do Empiku i spojrzałam na kilka pozycji dla młodzieży. Przeczytałam parę kartek. A potem uśmiechnęłam się do siebie.
Czy ciężko było znaleźć wydawnictwo chętne wydać Pani powieść? Jak wyglądała droga od pomysłu wydania „Ostatniej spowiedzi” w formie książki, do pojawienia się jej na półkach księgarni?
A od momentu ukończenia tekstu do wydania minęły dwa lat. Jednak aktywne poszukiwanie wydawcy zamknęło się w szesnastu miesiącach. Współpracowałam z agencją autorską, która starała się sprzedać książkę dużemu wydawcy i od tego zaczęłam, choć oczywiście równocześnie rozesłałam tekst także do kilku oficyn, aby pomnożyć możliwości. Przez pewien czas była cisza, potem agencja powiadomiła mnie, że owo duże wydawnictwo jest wstępnie zainteresowane. Jednak później zrezygnowali. W międzyczasie pojawiły się dwie inne oferty i po prostu wybrałam korzystniejszą, ale to nie znaczy, że poszukiwanie wydawcy jest proste. To proces żmudny, niewdzięczny i wystawiający cierpliwość (często też wiarę w siebie) na potężną próbę. Ja się uparłam, więc się udało. I ten upór polecam. Co nie znaczy, że wszystko poszło gładko i nie usłyszałam na przykład po drodze: proszę zmienić tytuł, proszę zacząć inaczej, proszę wyrzucić pierwszy rozdział, przesunąć w inne miejsce to i tamto.
Ludzie będą mówić różne rzeczy – i czasami, w dużej mierze, będą mieli rację. Jednak trzeba wiedzieć, gdzie znajduje się granica, której się nie przekroczy, i wiedzieć, w jakich kwestiach na pewno nie pójdziesz na kompromis. To ułatwia.
Okładki Pani książek przyciągają uwagę, a co więcej cała trylogia prezentuje się naprawdę elegancko. Czy miała Pani wpływ na ich wybór?
Miałam to szczęście, że Wydawnictwo, w którym publikuję, jest bardzo otwarte na partnerską współpracę. Dlatego mogłam uczestniczyć w tworzeniu projektów od początku, i okładki OS powstały w większości z moich pomysłów i sugestii – jedynie fachowo połączonych przez grafików. To ja wyszukiwałam zdjęcia w bankach zdjęć i podsyłałam propozycje. Później dyskutowaliśmy, wspólnie wybieraliśmy optymalne rozwiązanie. Nie wiem, jak jest w innych wydawnictwach, ale gdy jeszcze współpracowałam z agencją, usłyszałam, że autorowi raczej nie pozwala się „grymasić” przy okładce. O okładce (czasem też o tytule) decyduje dział marketingu. Dlatego jestem zadowolona z tej współpracy, bo mam pewność, że wyciągając po premierze z kartonu egzemplarze autorskie się nie zirytuję. To duży komfort móc być zadowolonym z finalnego produktu.
Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas premiery kolejnych tomów trylogii?
Na pewno ekscytacja. Ale też zmęczenie. Wśród ludzi pokutuje dość mylna opinia, że wraz z postawieniem ostatniej kropki w Wordzie, praca pisarza nad książką się kończy. To tak nie działa. Podczas przygotowania do druku jest wiele etapów, przy których autor jest potrzebny, chociażby prace redakcyjne, plan promocji, czy właśnie konsultacje okładki. Data premiery również nie jest dniem, kiedy autor odgwizduje fajrant i robi sobie wolne.
Ile czasu zajęło Pani przelanie historii Ally, Bradina i innych bohaterów, na papier?
Napisanie całości zajęło 13 miesięcy. Jednak to był pierwszy draft. Późniejsze poprawki zajęły ok. 3 miesięcy.
Wracając do tytułu trylogii, jego wyjaśnienie czytelnicy znajdują dopiero w trzecim tomie. Czy od początku wiedziała Pani, że właśnie taką nazwę będą nosiły losy stworzonych przez Panią bohaterów?
Tak, bo od początku wiedziałam, jak historia się zakończy. Ale przyznaje, że ten tytuł był ważniejszy dla mnie niż dla samej historii.
Czy „Ostatnia spowiedź” od początku była planowana jako trylogia? A może historia rozrosła się w trakcie pisania?
Gdy pisałam Ostatnią spowiedź, nie miałam planów wydawniczych. Z tego powodu nie było mowy o tomach, tylko o zbiorze wydarzeń, które muszą się w historii znaleźć, by była kompletna. A ponieważ od początku wiedziałam, jak OS się zakończy, dopisywałam po prostu kolejne sceny konieczne do tego, by wypełnić tę wizję. Gdy skończyłam, a opowieść publikowana w formie bloga zyskała szeroki, niezwykle przychylny odbiór, postanowiłam ułatwić jej dotarcie do jeszcze szerszego grona czytelników, a drogą do tego był druk.
Opisywany w trylogii świat show-biznesu nie wszystkim jest dobrze znany. Wiele osób nawet się nie zastanawia ile przygotowań i starań wymaga zorganizowanie chociażby koncertu. Jak wyglądał research do „Ostatniej spowiedzi”? Skąd brała Pani informacje? A może opisywała Pani wszystko tak jak sobie samej to wyobrażała?
Research nie był świadomy, ponieważ gdy zdobywałam informacje, nie planowałam jeszcze pisać książki. Przez długi czas sympatyzowałam z wieloma zespołami muzycznymi, słuchałam wywiadów, wyłapywałam detale – stąd wzięłam część informacji. Reszta to wyobraźnia zmieszana z przypuszczeniami, jak to od kuchni wygada.
Przypadkowe spotkanie dwóch osób i uczucie od pierwszego wejrzenia. Są to punkty zapalne „Ostatniej spowiedzi”. Czy wierzy Pani w przeznaczenie, czy wręcz przeciwnie uważa Pani, że każdy człowiek sam kształtuje swój los?
Czy wierzę w przeznaczenie? Z jednej strony nie, a z drugiej… nie wiem. Gdyby podejść do przeznaczenia jako do braku konieczności dokonywania wyborów, to się od tego odżegnuję. Uważam, że najważniejsze jest to, aby wyrobić w sobie poczucie kontroli nad własnym życiem. Z marzeń pozostawionych samym sobie powstają niespełnione ambicje, z działań – osiągnięte cele. Jednak w kwestii przypadkowych spotkań, zbiegów okoliczności, i innych, czasem trudnych do wytłumaczenia spraw– tak, wierzę, że może stać za tym jakiś rodzaj planu. Niestety plan ten możemy dostrzec dopiero patrząc wstecz.
Uważa się Pani za marzycielkę, czy wręcz przeciwnie osobę twardo stąpającą po ziemi?
Jestem realistką, ale pamiętam, że bez marzeń (i idących za nimi działań) nie ma zmiany.
Który z bohaterów „Ostatniej spowiedzi” jest Pani najbliższy i dlaczego?
Każdemu ofiarowałam co najmniej jedną swoją wadę. ;) Jednak Ally obdarowałam najhojniej, więc ona jest mi najbliższa. Nie znaczy to jednak, że Violet była mi obca. Albo nawet Corrine. Tworzyłam bohaterów tak, aby każdego z nich rozumieć. Aby ich postępki, nawet te najpodlejsze, były umotywowane okolicznościami. Co nie znaczy oczywiście, że były dla mnie akceptowalne.
Która scena z „Ostatniej spowiedzi” jest dla Pani najważniejsza? Posiada Pani swój ulubiony moment?
Pytanie o ulubioną scenę najczęściej powtarza się w wywiadach. Trudno wybrać ulubiony moment z trzytomowej serii. Szczególny sentyment mam jednak do tomu III – więc na pewno byłaby to któraś ze scen zawartych właśnie w nim.
Ok, zastanówmy się. Nie nazwę tej sceny ulubioną, jednak jestem bardzo przywiązana do chwil w apartamencie na Sendinger Strasse, gdy Brade przerywa trasę koncertową, wraca do domu, i zdenerwowany rzuca Ally wydrukowane zdjęcia na podłogę. Wszystko, co dzieje się potem, to kwintesencja tego rodzaju emocji, jakie lubię w książkach i na ekranie.
A którą uważam za najważniejszą? Trudno zdecydować. Ale gdy przeczytałam to pytanie przed oczami stanęła mi scena z „przyjęcia u Sebastiana” (celowo tak to ujmuję, aby nie spojlerować). Chodzi o jedną z ostatnich scen w tomie trzecim; kto przeczytał, ten się domyśli bez pudła.
Nowy Jork jest dla Ally, głównej żeńskiej postaci historii niezwykle ważny. Czy to miasto jest dla Pani w jakiś sposób szczególne? Wiąże z nim Pani jakieś wyjątkowe wspomnienia?
W pewnym sensie tak. Gdy wróciłam z Nowego Jorku, właśnie w 2008 roku, zasiadłam do pisania Ostatniej spowiedzi. NJ jest specyficzny. Mój towarzysz podróży, który odwiedzał NJ wielokrotnie wcześniej, mówił: To centrum świata. Nie ma już nic więcej. Już nic później nie zrobi na tobie takiego wrażenia.
Byłam sceptyczna, bo mieszkałam kilka lat wcześniej w innej metropolii i czułam się odporna na urok takich miast. Dodatkowo Nowy Jork ma w sobie powierzchowność, tę specyficzną fasadowość, która z początku mnie odrzucała.
Ale znajomy miał rację. Kwestionowałam wrażenie, jakie wywiera na mnie Nowy Jork gdy tam byłam, ale później długo o nim pamiętałam. I rzeczywiście nie ma bardziej ikonicznego miasta, niż to.
Jakie książki lubi Pani czytać? Czy ma Pani jakieś swoje ulubione tytuły, gatunek?
Takie, które coś wnoszą. Książki, o których prawdopodobnie zapomnę w ciągu tygodnia staram się omijać. Nie zawsze się da, czasami blurb jest zbyt zachęcający i się natnę, jak każdy. Ale staram się trzymać autorów, którzy mnie nie zawodzą (choć każdemu zdarzają się słabsze książki, szczególnie gdy wydało się ich kilkadziesiąt). Lista byłaby zbyt długa, by ich tu wymieniać, ale ostatnim moim odkryciem jest Paula Hawkins. „Dziewczynę w pociągu” pochłonęłam w zaledwie kilkanaście godzin, a kiepskie opinie, które ostatnio zaczęła zbierać, są w moim odczuciu efektem sztucznego nadmuchania grupy docelowej dla tej książki. Czasami, czytając opinie o tym tekście, mam wrażenie, że recenzentka, zamiast thrillera, spodziewała się płonnego romansu.
Czy lubi Pani czytać opinie na temat swoich książek? Bierze je sobie Pani do serca? I czy będą miały one wpływ na Pani przyszłą twórczość?
Lubię czytać opinie, szczególnie te bardziej wnikliwe, bo chyba każdy autor lubi, gdy ktoś rozumie jego książki. Wiem jednak, że na odbiór tekstu wpływa wiele czynników (np. wiek recenzenta), więc czasami zdarza się, że ktoś przeinaczy moje intencje. Ostatnio zrobiłam eksperyment, w ramach którego odkopałam w szafie książki, które czytałam jako nastolatka, i które śmiertelnie mnie znudziły. Celowo chciałam je sobie przypomnieć, aby teraz, patrząc innym okiem, móc je rzeczowo ocenić. Wniosek był zatrważający, choć… chyba całkiem przewidywalny.
Ale wracając do sedna – najbardziej motywują nie tyle reakcje stricte pozytywne, co te szczerze i dogłębnie emocjonalne. Jeżeli widzisz, że czytelnik zaangażował się w historię niemal tak samo jak ty, pokochał twoich bohaterów i nie chce się z nimi rozstać, jeżeli nie chce opuszczać świata, który dla niego stworzyłeś, to to tworzy między wami niemal magiczne, wyjątkowe połączenie. Uwielbiam spotykać takich czytelników.
Losy bohaterów trylogii „Ostatnia spowiedź” to już zamknięta historia. Czy ma Pani w planach napisać kolejne książki? Jeżeli tak to może Pani zdradzić na ich temat jakieś szczegóły?
Szczegółów nie mogę zdradzić. Ale na pewno będzie mroczniej… inaczej…
Chciałabym, aby moje książki były różnorodne i chciałabym przyzwyczaić do tego czytelnika. Ale lubię opowieści o miłości, także - bez względu na tło - na pewno jej nie zabraknie.
Czy jest coś co chciałaby Pani przekazać czytelnikom? W związku ze zbliżającymi się świętami i Nowym Rokiem?
Jako że obie te okazje już za nami, życzenia chyba nie są najwłaściwszą formą. Mimo to życzę wszystkim, aby wyrzucili listę postanowień noworocznych, a w zamian spisali, co im się w minionym roku udało, kto otoczył ich troską, czego się nauczyli i co docenili. To daje fajny ogląd na miniony czas, możemy zobaczyć, co przeżyliśmy, tylko zamiast tej negatywnej soczewki nowych postanowień, mamy wdzięczność. A ona jest dość ważna w życiu. I lepiej nastraja. :)
Jest na pewno bardziej motywująca niż lista wymagań, która około piętnastego stycznia zmieni się w listę wyrzutów sumienia :)
Serdecznie dziękujemy za poświęcony czas, a wszystkie osoby zainteresowane "Ostatnią spowiedzią" odsyłamy do recenzji pierwszego tomu trylogii, która już jutro zagości na stronie ;)
Sara Glanc (Andromeda)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz