wtorek, 1 września 2015

James Dashner - Więzień labiryntu: Próby ognia fragment

Wszystkich zainteresowanych drugim tomem "Więźnia labiryntu" - "Próby ognia" zachęcamy do lektury poniższego fragmentu.


     Przemówiła do niego, zanim świat się rozpadł.
     – Hej, śpisz jeszcze?
     Thomas poruszył się na łóżku, poczuł wokół siebie ciemność niczym zestalone powietrze, napierające ze wszystkich stron. W pierwszej chwili spanikował; jego oczy otwarły się szeroko, gdy wyobraził sobie, że znów znajduje się w Pudle – w tym okropnym sześcianie z zimnego metalu, w którym został przetransportowany do Strefy i Labiryntu. Jednakże dostrzegł słabe światło, a w całym obszernym pomieszczeniu stopniowo zaczął rozróżniać ciemne kształty. Piętrowe łóżka. Komody. Ciche oddechy i pochrapywanie pogrążonych we śnie chłopców.
     Wypełniła go ulga. Był bezpieczny, uratowano go i przywieziono do tego dormitorium. Żadnych więcej zmartwień. Żadnych Bóldożerców. Żadnej śmierci.
     – Tom?
     Głos w jego głowie. Głos dziewczyny. Niesłyszalny, niewidoczny. Ale Thomas mimo to go słyszał, choć przenigdy nie umiałby nikomu wytłumaczyć, jak to działa.
     Z głębokim westchnieniem rozluźnił się, opadając na poduszkę, gdy jego wciąż jeszcze rozdygotane nerwy uspokoiły się po tamtej przelotnej chwili strachu. Odpowiedział, formując słowa w myślach:
     – Tereso? Która godzina?
     – Nie mam pojęcia – odparła. – Ale nie mogę zasnąć. Myślę, że zdrzemnęłam się na jakąś godzinkę. Może dłużej. Miałam nadzieję, że też nie śpisz i możesz mi dotrzymać towarzystwa.
     Thomas usiłował się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli ona nie mogłaby zobaczyć tego uśmiechu, i tak byłoby mu wstyd.
     – Nie dałaś mi wyboru, co? Trochę trudno zasnąć, kiedy ktoś gada wewnątrz twojej czaszki.
     – Ajajaj. To idź z powrotem spać.
     – Nie, spoko. – Wpatrywał się w spód górnego łóżka – pozbawioną szczegółów ciemniejszą plamę w mroku – gdzie Minho aktualnie oddychał jak ktoś cierpiący na radykalny nadmiar flegmy w gardle. – O czym myślałaś?
     – A jak sądzisz? – Jakimś sposobem zawarła w tych słowach kłujący ładunek cynizmu. – Wciąż mam przed oczami Bóldożerców. Ich wstrętną skórę i równie obrzydliwe cielska, wszystkie te metalowe ramiona i kolce. Cholernie mało brakowało, Tom. Jak mamy to kiedykolwiek wyrzucić z pamięci?
     Thomas miał własne zdanie na ten temat. Te obrazy już nigdy ich nie opuszczą – wspomnienia okropnych wydarzeń, jakie rozegrały się w Labiryncie, będą dręczyć Streferów przez resztę życia. Przypuszczał, że większość spośród nich, o ile nie wszyscy, będzie mieć duże problemy z psychiką. Może nawet kompletnie ześwirują.
     A przede wszystkim jeden obraz pozostał w jego pamięci niczym piętno wypalone rozżarzonym żelazem. Jego przyjaciel, Chuck, dźgnięty nożem w klatkę piersiową, krwawiący, konający Thomasowi na rękach.
     Thomas wiedział, że nigdy tego nie zapomni. Ale Teresie odpowiedział:
     – To odejdzie. Potrzeba tylko trochę czasu.
     – Straszny z ciebie zadufek – odparła.
     – Wiem. – Czemu, do pioruna, był zachwycony, że mu powiedziała coś takiego? Że jej sarkazm oznaczał, iż wszystko będzie w porządku? Idiota z ciebie, powiedział sam sobie, a zaraz potem zaczął mieć nadzieję, że Teresa nie usłyszała tej myśli.
     – Strasznie mi się nie podoba, że mnie od was oddzielono – powiedziała.
     Thomas jednakże rozumiał, czemu tamci to zrobili. Była jedyną dziewczyną, a pozostali Streferzy – nastoletnimi chłopakami, bandą sztamaków, którym póki co nie ufano.
     – Myślę, że chcieli cię chronić.
     – Taa, tak sądzę. – Do jego mózgu wraz z jej słowami napłynęła melancholia, oblepiała je niczym syrop. – Ale beznadziejnie jest zostać samej po tym wszystkim, przez co przeszliśmy.
     – A dokąd cię zabrali, tak w ogóle? – Jej głos brzmiał tak smutno, że Thomas niemal miał ochotę wstać i zacząć jej szukać, ale wiedział, że to nie jest dobry pomysł.
     – Do pokoju zaraz po drugiej stronie tej dużej świetlicy, gdzie jedliśmy wczoraj wieczorem. To małe pomieszczenie z kilkoma piętrowymi łóżkami. Jestem prawie pewna, że kiedy tamci wyszli, zamknęli drzwi na klucz.
     – No widzisz, mówiłem, że chcieli cię chronić. – Potem szybko dodał: – Nie żeby to było potrzebne. Gdybym miał obstawiać, postawiłbym na ciebie przeciwko co najmniej połowie tych sztamaków.
     – Tylko połowie?
     – Dobra, przeciwko trzem czwartym. W tym mnie.
     Na dłuższą chwilę zapadła cisza, choć Thomas jakimś sposobem nadal był w stanie wychwycić obecność Teresy. Czuł ją. Prawie na tej samej zasadzie, na jakiej – choć nie widział Minho – wiedział, że przyjaciel leży niecałe dwa metry nad nim. I nie chodziło tylko o chrapanie. Kiedy ktoś jest w pobliżu, po prostu o tym wiesz.
     Mimo wszystkich wspomnień z ostatnich kilku tygodni, Thomas był zaskakująco spokojny, i wkrótce znowu ogarnęła go senność. W jego świecie zapadły ciemności, lecz była tam również Teresa, tuż obok, pod tyloma względami. Niemal... czuł jej dotyk.
     Zupełnie zatracił świadomość upływu czasu. Na wpół śpiąc, cieszył się obecnością dziewczyny oraz myślą, że zostali uratowani z tamtego okropnego miejsca. Że byli bezpieczni, że on i Teresa będą się teraz mogli poznać nawzajem od nowa. Że życie może być dobre.
     Błogi sen. Zamazana ciemność. Ciepło. Fizyczne zadowolenie. Uczucie odpływania.
     Świat wydawał się niknąć w oddali. Istniało już tylko odrętwienie i słodycz. I ciemność, w jakiś sposób dodająca otuchy. Thomas zaczął śnić.


     Jest małym dzieckiem. Ma cztery lata? Może pięć? Leży w łóżku, przykryty pledem aż po szyję.
     Obok siedzi kobieta, dłonie złożyła na kolanach. Ma długie brązowe włosy, a jej twarz zaczyna zdradzać pierwsze oznaki wieku. Jej oczy są smutne. Thomas wie o tym, choć ona bardzo się stara ukryć ten smutek za uśmiechem.
     Chce coś powiedzieć, zadać jej pytanie. Ale nie może. Tak naprawdę go tu nie ma. Tylko obserwuje to wszystko z miejsca, które nie całkiem rozumie. Kobieta zaczyna mówić, jej głos brzmi tak słodko, a zarazem gniewnie, że przyprawia go to o gęsią skórkę.
     – Nie wiem, czemu cię wybrali, ale wiem jedno. Jesteś kimś szczególnym. Nigdy o tym nie zapomnij. I nigdy nie zapomnij, jak bardzo – jej głos załamuje się, a po twarzy płyną łzy – nigdy nie zapomnij, jak bardzo cię kocham.
     Chłopiec odpowiada, ale tak naprawdę to nie Thomas mówi. Mimo że faktycznie jest nim. Nic z tego nie trzyma się kupy.
     – Mamo, czy zwariujesz tak, jak wszyscy ci ludzie w telewizji? Jak... tata?
     Kobieta wyciąga dłoń i głaszcze go po włosach. Kobieta? Nie, Thomas nie może jej tak nazywać. To jest jego matka. Jego... mamusia.
     – Nie martw się tym, kochanie – odpowiada. – Ciebie tu nie będzie, więc i tak tego nie zobaczysz.
     Już się nie uśmiecha.

     Sen zbyt szybko zniknął w czerni, pozostawiając Thomasa w pustce, samego ze swymi myślami. Czy ujrzał kolejne wspomnienie, które wypłynęło na powierzchnię z głębin amnezji? Czy naprawdę widział swoją mamę? Padła wzmianka o tym, że jego ojciec zwariował. Głęboko w umyśle chłopaka pulsował tępy, uporczywy ból. Thomas bezskutecznie starał się odpłynąć w nieświadomość.
     Później – nie miał pojęcia, ile czasu mogło minąć – Teresa znów do niego przemówiła.
     – Tom, dzieje się coś złego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz